Mei
Nie wiedziałam, jak znalazłam się w pokoju. Po ostatnich słowach
Peina ogarnął mnie tak wielki strach, że mój umysł się zawiesił. Ciało
przejęło nad nim kontrolę. Najpewniej wybiegłam z gabinetu lidera
Akatsuki i instynktownie znalazłam drogę do pokoju, w którym się
obudziłam. Mam nadzieję, że nie krzyczałam po drodze jak opętana.
Teraz
leżałam skulona na łóżku i zastanawiałam się, która jest godzina. W
południe miałam się wstawić w Sali Cienia. Nie wiedziałam po co. Pewnie w
końcu dowiem się, dlaczego zostałam tu sprowadzona. Dopiero teraz
zdałam sobie sprawę, że nie czeka mnie nic oprócz śmierci. Albo zostanę
zabita, bo nie będę chciała im pomóc, albo bo komuś się narażę. A nawet
jeśli uda mi się przeżyć, to i tak zabiją mnie, kiedy przestanę być
potrzebna. Już niedługo stanę się jedną z tych duchów, które przez całe
swoje życie tak nękałam. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak się na mnie
zemszczą, kiedy do nich dołączę.
Duchy... Przypomniałam sobie,
że odkąd się obudziłam, nigdzie nie widziałam swoich zwojów. Pewnie mi
je zabrali. Zbędne środki ostrożności. Byłam tak przestraszona, że nawet
nie pomyślałam, żeby ich użyć. Ale teraz naprawdę by mi się przydały.
Nie chodziło o to, że miałam zamiar przy ich pomocy jakoś uciec, czy coś
w tym stylu. Po prostu chciałam z kimś porozmawiać. Nawet wyzwiska
byłyby lepsze niż ta ogłupiająca cisza. Nie znosiłam ciszy. Sprawiała,
że czułam się samotna, niechciana i nic nieznacząca.
Zaklęłam pod
nosem i uderzyłam pięścią w poduszkę. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś
teraz przy mnie był. Obecność drugiej osoby dawała mi siłę. Natomiast
obecność duchów... pokazywała, że przede mną byli lepsi, których droga
na tym świecie też się skończyła i nie jestem jedyną, która swoje życie
zmarnowała.
Wstałam z łóżka. Musiałam się ruszyć. Gdybym jeszcze
przez chwilę poleżała, zwariowałabym. Zaczęłam krążyć po pokoju, jak
dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Tak też się czułam. Potrzebowałam
wolności. Tak bardzo chciałam się stąd wydostać. Klaustrofobia tylko
pogłębiała to pragnienie.
Moje serce przepełniał strach pomieszany
z krystaliczną nienawiścią. Wszystko się we mnie gotowało. Wydawałoby
się, że emocje zaraz rozniosą to pomieszczenie w drobny pył. Po co byłam
im potrzebna? Nie byłam nikim wyjątkowym. Jak teraz o tym pomyślę to
żałowałam, że opuściłam dom. Wolałabym już zostać kurą domową i
usługiwać mężusiowi, który do końca życia wypominałby mi, jak to on dla
mnie ciężko pracuję i jaka ja jestem niewdzięczna. Rodzice mięli rację.
Do niczego innego się nie nadawałam. A teraz, przez swoją głupotę, tkwię
w samym sercu piekła na ziemi - w siedzibie Akatsuki. Miałam ochotę
krzyczeć. Ale najbardziej na świecie pragnęłam, żeby ktoś przy mnie był.
Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie naznaczyć tego
pokoju i nie przywołać duchów ludzi, którzy tu umarli, ale po chwili
namysłu stwierdziłam, że wiedza kogo tutaj zabili i w jakich męczarniach
zginęła ta osoba nie pomoże mi przetrwać. Sprawiłaby tylko, że jeszcze
bardziej bym spanikowała.
Jedynym wyjściem pozostają zwoje. Ale gdzie one do diabła są!
- Spokojnie Mei, uspokój się - powiedziałam, chcąc dodać sobie odwagi. - Histeria w niczym nie pomoże. Myśl logicznie.
Przecież
nie mogli mi ich zabrać. Musieli zdawać sobie sprawę, że jeśli na
dłużej stracę z nimi kontakt, to więź łącząca mnie z zamkniętymi w nich
duchami zostanie przerwana, a dusze uciekną. Skoro byłam im potrzebna,
nie mogli pozwolić sobie na taki uszczerbek w mojej sile. One musiały
gdzieś tu być. W pokoju nie było prawie żadnych mebli, wątpiłam, żeby
chciało im się montować tu jakieś skrytki, czy coś w tym rodzaju, więc
nie miałam zbyt wielu miejsc do przeszukania. Najpierw zajęłam się
stolikiem. Przewróciłam go do góry nogami i dokładnie obejrzałam. W
słabym świetle nie za wiele mogłam dostrzec, więc polegałam na zmyśle
dotyku. Kochałam drzewa. Potrafiłam rozpoznać prawie każdy ich rodzaj,
ale tego, z którego zrobiony był stolik, nie znałam. Szybko wyrzuciłam
te myśli z głowy i skupiłam się na szukania jakiejś szczeliny,
wgłębienia, czegokolwiek. Po pięciu minutach znałam każdą rysę mebla, w
dłoniach miałam powbijanych co najmniej z dziesięć drzazg, ale zwojów
nie znalazłam.
Z niedowierzaniem odwróciłam się w stronę łóżka.
Popatrzyłam na nie podejrzliwie i podeszłam bliżej. Czyżby moje zwoje
leżały w najbardziej prymitywnej kryjówce jaką zna świat. Przecież to
niedorzeczne. O członkach Akatsuki można było powiedzieć prawie
wszystko, ale nie to, że są głupi.
A może oni wcale nie chcieli
ukryć moich zwojów... A może nie myśleli, że będę ich szukać... A może
wcale ich tu nie ma... Przez głowę przeleciały mi setki podobnych myśli.
Jednak zmusiłam się, żeby odsunąć je na bok i po prostu schyliłam się. W
dzieciństwie zawsze myślałam, że pod łóżkiem jest jakieś przejście do
innego świata, i że jeśli tam spojrzę, to za mną pojawi się potwór i
wepchnie w inny wymiar. Teraz ten strach powrócił. Wiedziałam, że jestem
dziecinna, ale nic na to nie mogłam poradzić. Postanowiłam więc, jak
najszybciej rozejrzeć się i wskoczyć na łóżko, żeby nic mnie nie
porwało. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z absurdu tej sytuacji.
Przecież ja, tak jakby, już zostałam porwana. Nie znajduję się przecież w
siedzibie Akatsuki z własnej woli.
Uśmiechnęłam się sama do
siebie i spojrzałam pod łóżku. Przez kilka sekund mój wzrok
przyzwyczajał się do ciemności. Potem dostrzegłam jakieś ubrania i duże
pudło stojące w samym rogu. Spróbowałam go dosięgnąć, ale było za
daleko. Musiałam tam wejść. Wiedziałam, że niektóre dzieci uważają to
miejsce za najlepsze schronienie na świecie. Nie mogłam pojąć, dlaczego.
Przecież pole widzenia jest tu ograniczone i nie masz pojęcia, czy ktoś
przypadkiem nie czai się na górze i nie zabije cię, przebijając łóżko
mieczem lub nożem. To była czysta głupota. Ja wolałam wiedzieć, co mnie
czeka i chciałam patrzeć w twarz swojemu katowi. Ale... gdybym tu
została, może członkowie Akatsuki, nie znaleźliby mnie... Skarciłam się
za tą niedorzeczną myśl. Oni wiedzą wszystko.
Szybko chwyciłam
pudło w dłonie i zaczęłam wycofywać się spod łóżka. Jednak pośpiech
nigdy nie działał na moją korzyść. Zbyt szybko podniosłam się i
uderzyłam głową w ramę. W efekcie, jak długa z powrotem poleciałam na
ziemię. Przed oczami pojawiły się mroczki i byłam pewna, że z tyłu głowy
wyrośnie mi ogromny guz. Tylko tego jeszcze brakowało. Po prostu super.
Westchnęłam cicho i na kolanach podpełzłam do pudełka. Kamień
spadł mi z serca, kiedy zobaczyłam leżące na samym wierzchu zwoje.
Złapałam pierwszy z brzegu i przytuliłam do szyi. Niemal słyszałam, jak
duch w nim zamknięty, szepcze do mnie słowa obelgi.
Jak
najszybciej wyjęłam resztę zwojów i rozłożyłam przed sobą na podłodze.
Sam dotyk znajomego przedmiotu mnie uspokajał, leczył poszarpane nerwy. W
pudle znalazłam tez całe mnóstwo świec. Nie zastanawiając się długo,
złapałam kilka z nich i porozstawiałam po całym pokoju. Możliwe, że
później przez wiele dni będę musiała siedzieć w ciemnościach, ale w tej
chwili potrzebowałam otuchy jakiej może udzielić tylko światło. Potem
usiadłam z powrotem przed zwojami i z obłąkanym uśmiechem na ustach parę
razy przesunęłam po nich dłonią, zanim zdecydowałam, którego przywołać.
Wybrałam tego, którego jako pierwszego wyjęłam z pudełka. Był to duch
mogący wykonywać techniki w oparciu o chakrę natury wiatru.
Nie wiedziałam, jakie nosił imię za życia. Nigdy nie pytałam. Uznawałam to za zbyt wielkie naruszenie prywatności. A poza tym, myślę, że gdybym wiedziała , jak się nazywali to nie potrafiłabym traktować ich jak zwykłe przedmioty służące do walki i zabijania. Utożsamianie ich z konkretnymi osobami, które miały rodzinę, może dzieci, na pewno nie pomogłoby mi w życiu.
Podniosłam zwój i rozwinęłam go. Przez chwilę wpatrywałam się bezmyślnie w wyryte tam znaki. Po plecach, jak zawsze w takiej chwili, przeszły mnie dreszcze i już wiedziałam, że przede mną stoi mężczyzna odziany w długi biały płaszcz. Nie podniosłam jednak wzroku. Przez chwilę chciałam się napawać samą jego obecnością. Nie byłam sama.
- Czego chcesz? - zapytał w końcu zniecierpliwiony. Jego słowa jak zwykle ociekały jadem.
Czego od niego chciałam? Żeby po prostu był. Ale przecież tego mu nie powiem. Musiałam szybko coś wymyślić, bo jeżeli duch wyczułby, że w tej chwili jestem słaba, niezdecydowana, to może spróbowałby się uwolnić. Wiedziałby, że po tym co przeszłam, nie będę w stanie go zatrzymać. Wykorzystałby okazję. Nie mogłam sobie pozwolić, na utracenie tak potężnej broni jak on.
- Potrzebuję informacji - powiedziałam najpewniejszym głosem na jaki było mnie w tej chwili stać.
- Oczywiście - wysyczał duch. - Czego innego można się spodziewać po takiej idiotce jak ty? Niczego nie potrafisz załatwić sama. Wykorzystujesz ludzi, który już swoje na tym świecie wycierpieli, bo nie potrafisz sobie poradzić z najprostszymi sprawami.
Wiedziałam, że ma rację. Byłam słaba. Chciałam udowodnić wszystkim, że sobie poradzę, niestety bez ,,pomocy" duchów nigdy bym nie przetrwała tych kilku lat po opuszczeniu domu. Jednak do tej pory byłam pewna, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym nie będę ich tak rozpaczliwie potrzebować. Niestety teraz już wiedziałam nie mogłam się łudzić. Wykorzystam duchy aby przetrwać tu jak najdłużej, aby jak najdalej odroczyć godzinę swojej śmierci. Postanowiłam nie mieć skrupułów.
- Chcę wiedzieć jak najwięcej o człowieku, którego nazywają Sasori. - Byłam dumna z tego, że mój głos nie zadrżał przy wypowiadaniu jego imienia.
- Mogłabyś go po prostu zapytać, idiotko! - wrzasnął duch, a potem wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw pod moim adresem.
Udawałam, że nie słucham. Choć tak naprawdę, każde jego słowo odczuwałam, jak pchnięcie nożem w brzuch.
- Masz dziesięć minut - warknęłam, przerywając mu.
Duch rzucił mi nienawistne spojrzenie i po chwili zniknął.
Tak naprawdę nie chciałam wiedzieć absolutnie nic o tym całym Sasorim, nienawidziłam go, ale potrzebowałam preteksty, żeby móc zatrzymać przy sobie ducha. Ten temat równie dobrze nadawał się do rozmowy, jak każdy inny.
Przez kilka minut siedziałam nieruchomo na podłodze kompletnie o niczym nie myśląc. To była miła odmiana po godzinach zadręczania się wspomnieniami i zastanawiania się, co ze mną zrobią, kiedy przestanę być im potrzebna. Mój umysł mógł w końcu odpocząć. Chciałam, żeby ten stan odrętwienia trwał jak najdłużej. Jednak wkrótce powrócił duch. Zbyt szybko. Mogłam dać mu więcej czasu. Ale wtedy myślałam, że te dziesięć minut będą dłużyć mi się w nieskończoność. Nie wiedziałam, że świadomość, że za chwilę z kimś porozmawiam da mi tyle spokoju.
Duch znów odezwał się pierwszy.
- Długo masz zamiar mnie jeszcze tu trzymać? Może w końcu zapytałabyś, czego się dowiedziałem i pozwoliłabyś mi odejść? - zapytał głosem tak przesyconym nienawiścią i pogardą, że aż się wzdrygnęłam.
Podniosłam na niego wzrok i skinieniem głowy dałam mu znak, że może mówić.
- Jedyny Lalkarz w Akatsuki - zaczął duch. - Tworzy lalki, a potem nimi steruje, potrafi przerobić ludzkie ciała na marionetki. Używa też techniki medicjutsu. Doskonale zna się na truciznach i odtrutkach. Jego rodzice zginęli na misji. Wychowywała go babcia. Nie udało mi się zdobyć żadnych informacji na temat bliskich osób. Prawdopodobnie nikt taki nigdy nie istniał.
Patrzyłam z otwartymi ustami na stojącą przede mną postać. Mówił zimnym, twardym głosem, jakby przekazywał mi informację na temat kamienia leżącego na pustyni. W ciągu dziesięciu minut dowiedział się o Sasorim więcej niż ja, prawdopodobnie, dowiem się do końca swojego marnego życia.
- Ile ma lat? - wydukałam w końcu, chcąc cokolwiek powiedzieć.
Mężczyzna przewrócił oczami.
- Trzydzieści pięć.
- Co?! - wyrwało mi się
- Głucha jesteś? Nie mam zamiaru tracić swojego cennego czasu, bo jakaś debilka nie zna się na liczbach - warknął.
Ale ja już go nie słuchałam.
Trzydzieści pięć... Trzydzieści pięć... Jak to możliwe? Lalkarz... Skorpion... Oczy... Ból... Obojętność... Okrucieństwo... Sasori.
To on mnie tutaj sprowadził. Nienawidziłam go. Chciałam, żeby umarł... Nie, nie chciałam jego śmierci. Nie chciałam śmierci nikogo. Każdy zasługuje na życie. Nawet on. Nie miałam prawa nawet pragnąć, żeby ktokolwiek opuszczał ten świat. Zwłaszcza, że mi samej tak często powtarzano, że powinnam to zrobić.
Wstałam z podłogi i ruszyłam w stronę drzwi. Prawdopodobnie już dawno powinnam być w Sali Cienia. Starałam się ignorować wrzeszczącego za mną ducha. Był wściekły, chciał żebym go już wypuściła. Jednak ja potrzebowałam jego obecności. Nie mogłam znowu zostać sama. Nie kiedy wkroczę w te ciemne korytarze. A poza tym był świetnym wojownikiem. Gdyby coś poszło nie tak, miałabym możliwość obrony.
- Chodź - szepnęłam cicho, nawet nie odwracając się w jego stronę.
Wiedziałam, że musi mnie posłuchać. Jak na razie miałam nad niem pełną władzę. Gorzej będzie, gdy moja chakra się wyczerpie.
Tym razem korytarze nie wydawały się tak przerażające. Pewnie dlatego że teraz gdzieniegdzie były poustawiane świece. A może po prostu nie byłam sama?
Szłam przed siebie, starając się nie zgubić. Kilka razy musiałam prosić ducha o pomoc. Za każdym razem dostawałam za karę piękną wiązankę przekleństw. W końcu jednak dotarłam na miejsce. Stanęłam przed wejściem do Sali Cienia. Nie było tu drzwi, tylko wielki prostokątny otwór wykuty w ścianie. Nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś mi powiedział, że kiedyś były tu wrota, ale zostały wyważone, podczas którejś ze sprzeczek. Zdobyłam się na odwagę i spojrzałam w głąb pomieszczenia. Serce na chwile stanęło mi ze strachu. Jedyne, co widziałam w środku to wielki pomnik. Zasłonięte oczy, rozłożone dłonie. Powinnam coś o nim wiedzieć.
- Demoniczna statua zewnętrznej ścieżki - wysyczał mi do ucha duch. - Zabiją cię tu.
Miał rację. Nie miałam już gdzie uciec. Przytrzymałam się ściany, żeby nie upaść. Mój oddech stał się płytszy. Już po mnie. Zza placów dobiegł mnie drwiący śmiech ducha.
- Nie bój się ich - powiedział. - Lepiej martw się, co cię spotka, kiedy oni już z tobą skończą.
Zignorowałam go. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby wszyscy pomyśleli, że jestem wariatką. Zacisnęłam zęby i weszłam do środka. Nikt nawet nie zauważył mojego przybycia. Odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam, że się spóźniłam. Stanęłam pomiędzy dwoma mężczyznami. Obaj byli sporo ode mnie wyżsi, co tylko powiększyło mój strach. Przesunęłam wzrokiem po zebranych. Wszyscy ubrali czarne płaszcze. Chciałam sprawdzić, czy tylko ja się spóźniłam... Nie uwierzyłam. Policzyłam jeszcze raz i znowu to samo. Niemożliwe. Wiedziałam, że Akatsuki ma dziesięciu członków, a w kręgu, oprócz mnie, stało ich jedenastu.
Usłyszałam głos lidera. Spojrzałam w jego kierunku. Stał tuż pod statuą. Nie słuchałam tego, co mówił. Zajęłam się gapieniem na każdego, kto był w zasięgu mojego wzroku. W gardle miałam wielką gulę. Modliłam się, żeby nie wybuchnąć płaczem. Stałam wśród zabójców. W każdej chwili moja głowa mogła zostać oddzielona od reszty ciała i potoczyć się po podłodze.
W uszach mi szumiało, ledwie słyszałam głos lidera. Nie mogłam się jednak na nim skupić. Jak przez mgłę dotarło do mnie, że do organizacji dołączyła jedna osoba, a kolejna będzie przez jakiś czas im pomagać. Mówił o mnie... I o kimś jeszcze. O kim?
Mój wzrok padł na dziewczynę stojącą naprzeciw mnie. Ona. Tak. Ona wyglądała normalnie... Nie!
Ona wyglądała NORMALNIEJ od całej reszty. Bo nikt noszący płaszcz Akatsuki nie może wyglądać normalnie. W każdym razie była tu nowa, tak jak ja. Powinnam się jej trzymać.
Jeszcze raz popatrzyłam jej w oczy, a ona odwzajemniła moje spojrzenie. Była silna. Cholernie silna. Przerażała mnie. Nie miała nic do stracenia. Była podobna do NICH. Ale nie taka sama. Inna. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle. Będę musiała na nią uważać. Jeszcze przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, a potem spuściłam głowę.
No, dobra. Uspokoiłam się trochę. Teraz trzeba wrócić do rzeczywistości i dowiedzieć się czego ode mnie oczekują. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w opanowany głos Peina.
- Mei Hayashi, choć nie jest pełnoprawnym członkiem organizacji, stworzy parę z Aisu. Oczekuję, że będą się wzajemnie pilnować. Za dwa dni wyruszają na misję. Do tego czasu będą trenować.
Lider chyba nie miał już nic więcej do powiedzenia. Wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić. Każdy szedł w swoją stronę. Parę osób rozpłynęło się w powietrzu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przecież niektórzy w tym czasie wykonują misję, a na zebranie przybyli jako hologramy. Tylko ja stałam ciągle na swoim miejscu. Otaczały mnie potwory. Każdy z nich był gotów zabić bez zastanowienia. Wbrew swojej woli spoglądałam w ich twarze. Jeden miał dziwne, czerwone oczy, mogące przejrzeć wszystko i każdego. Bałam się go... Inny przypominał ludożerczą roślinę - jego też się bałam. Zakryta twarz, usta na dłoni, ręka zmieniająca się w kartkę papieru... Miałam ochotę krzyczeć. Wydawało mi się, że to tylko sen. Że zaraz się obudzę pod jakimś drzewem, wstanę i dalej będę zmuszona iść przed siebie. Jednak nie miałam już, gdzie uciec. Nie było dla mnie nadziei. Nawet śmierć nie mogła mnie wybawić. Mój los został przesądzony, kiedy wyszłam z domu, zostawiając za sobą rodzinę i bezpieczeństwo. Ani na tym świecie, ani na tamtym nie było nikogo, kto by chciał mi pomóc. Byłam sama. Sama. W piekle.
Wciągnęłam ze świstem powietrze. Znów zaczynałam wpadać w panikę. I wtedy je zobaczyłam... Te oczy. Mijał mnie. Nasze spojrzenia spotkały się tylko na chwilę. Ale to wystarczyło, żeby ogarnęła mnie wściekłość. Jak on może po tym wszystkim patrzeć mi w oczy? Mógłby mieć, choć tyle przyzwoitości, żeby omijać mnie szerokim łukiem. Nagle coś sobie uświadomiłam. Przecież od jutra zaczynam z nim trening... Staniemy twarzą w twarz i... Nawet nie chce sobie wyobrażać, co może mi zrobić, kiedy go zdenerwuję.
Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się za dziewczyną, której przyglądałam się podczas przemowy Peina. Nigdzie nie mogłam jej dostrzec.
- Zaprowadź mnie do niej - szepnęłam, ledwo poruszając wargami.
Duch miał chyba cichą nadzieję, że o nim zapomniałam. Ta... jakby można było zapomnieć o czymś, co cały czas pochłania twoją chakrę. Nie był zadowolony z faktu, że znów proszę go o pomoc, jednak nie kłócił się. Pobytem na ziemi był równie mocno wyczerpany, jak ja trzymaniem go tu. Rzucił mi wściekłe spojrzenie i zniknął w ciemnym korytarzu. Podążyłam za nim.
Wydawało mi się, że idę ta samą drogą co wcześniej. Nie miałam jednak pewności. Byłam w siedzibie Akatsuki. Tutaj niczego nie można być pewnym.
Korytarze wydawały się być niekończąca dziurą. Starałam się stąpać ostrożnie, jakby każdy krok miał zbudzić mieszkającego w tym miejscu ducha. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z absurdalności tego stwierdzenia. Nie mogłam nie uśmiechnąć się pod nosem. Mimo całej tej sytuacji, niebezpieczeństwa, w którym się znalazłam i strachu, ciągle potrafiłam się uśmiechać. To graniczyło z cudem. Nie! Z cudem graniczył fakt, że jeszcze żyłam. Ale to już niedługo się pewnie zmieni. No cóż... Musiałam się pogodzić z tym, że śmierć czeka tuż za rogiem.
Jak na ironie przede mną pojawił się zakręt. Duch przystanął przy pierwszych drzwiach.
- To tutaj? - wyszeptałam, starając się uspokoić oddech.
- Nie, idiotko, w Kraju Śniegu - warknął. - Skoro się tu zatrzymałem to chyba logiczne, że jesteśmy na miejscu. Uwierz mi, nie należysz do osób, na których wszyscy czekają, żeby tylko móc spędzić z nimi trochę więcej czasu.
Westchnęłam cicho i położyłam dłoń na klamce. - Ej, może byś mnie tak, z łaski swojej, wypuściła? - syknął. Zignorowałam go. Zawsze to robiłam. Nie było innego sposobu, żeby nie zwariować. Weszłam do pokoju i szybko rozejrzałam się dookoła. Nie różnił się zbytnio od mojego. Takie samo małe okno, takie samo łóżko, taka sama niewielka przestrzeń. I wtedy mój wzrok padł na komodę... Przymknęłam oczy, próbując lepiej jej się przyjrzeć w półmroku. No super! Ona miała gdzie trzymać ubrania, a moje muszą walać się pod łóżkiem.Co za jawna niesprawiedliwość. I to tylko dlatego, że ona jest lepszym zabójcą.
W pomieszczeniu było przeraźliwie zimno, a wszędzie wirowały białe drobinki. Wydawało mi się, że widziałam je wcześniej na korytarzu, ale było zbyt ciemno, żebym mogła być pewna.
Zamknęłam za sobą drzwi i zdałam sobie sprawę, że zapomniałam zapukać. Przygryzłam nerwowo wargę. Czyżby to był koniec mojego marnego życia?
Aisu Sugi stała przy oknie, odwrócona do mnie plecami. Zebrałam się na odwagę i postąpiłam dwa kroki do przodu.
To był błąd.
Jeden z największych jakie do tej pory popełniłam.
W jednej sekundzie słałam na środku pokoju, a w drugiej byłam przyszpilona przez lód do ściany. A więc na tym polega jej technika... Nigdy nie słyszałam o nikim posługującym się Uwolnieniem Lodu. Nie byłam specjalistką w tej dziedzinie, ale sporo się naczytałam, próbując uświadomić sobie kim jestem. Jednak ani razu nie natknęłam się na tą technikę. Podziw prawie całkowicie przesłonił mi strach. Prawie...
- Cześć! - powiedziałam, starając się nie zwracać uwagi na zimno ogarniające całe moje ciało. - Ty pewnie też jesteś tu nowa. Jestem Mei Hayashi. Z tego, co zdążyłam usłyszeć od lidera, to mamy razem wyruszyć na misję.
Ona, zapewne, też o tym słyszała. Pein mówił to przy wszystkich. Jednak ja musiałam coś powiedzieć. Chciałam, choć trochę, poznać osobę, od której będzie uzależnione moje życie. Chciałam ukryć swój strach. Chciałam sama sobie udowodnić, że mimo wszystko jestem silna. Chciałam zasłużyć na śmierć.
- Dobrze się składa. Nie chciałaby nigdzie iść z osobą, która jest członkiem Akatsuki od lat. Takie miejsce jak to, zmienia ludzi. Trzeba bardzo uważać. Wiesz, nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek będę miała styczność z tą organizacją, ale los bywa nieprzewidywalny. Będziemy musiały sobie jakoś radzić. Nie wiem jak ty, ale ja się strasznie boję. A to miejsce, jeszcze tylko bardziej mnie przeraża. Nie mogę się doczekać, aż wyruszymy na misję. Pewnie dadzą nam na początek coś łatwego. Może będziemy musiały złapać jakieś rzadkie zwierzę, czy ochraniać kogoś ważnego. Nie jestem pewna, czy oni dokładnie tym się zajmują, ale jakoś sobie poradzimy. Mam nadzieję, że nie każą nam nikogo zabijać. Nie dałabym rady. Nie lubię posyłać ludzi na inny świat. Znaczy, jeszcze nigdy tego nie zrobiłam, ale wydaje mi się, że nie polubiłabym tego uczucia. Zresztą, nieważne. Ważne, że nie będziemy tam same. Umarłabym ze strachu, gdyby kazali mi iść w pojedynkę. Jeszcze gorzej byłoby, gdyby szedł ze mną ktoś z nich. Chyba sama skoczyłabym z klifu, jeśli miałabym przebywać z którymś z tych morderców. Oni nie szanują ludzkiego życia. To straszne. Nie wiem, jak można patrzeć w lustro ze świadomością, że twoje ręce są splamione krwią. Nie wytrzymałabym, czegoś...
- Zamknij się.
Przerażona zamarłam z otwartymi ustami. Aisu miała cichy, hipnotyzujący głos. Zimny jak lód. Zimny jak ona sama. Nie odwróciła się w moją stronę. Nawet się nie ruszyła.
Lód powoli zaczął ustępować. Najwyższy czas. Powoli zaczynałam tracić czucie w kończynach. Opadłam na podłogę. Czułam się dziwnie. Byłam wyczerpana.
- Ja już pójdę - szepnęłam, ledwie poruszając wargami.
Oparłam się o ścianę, wstałam i jak najszybciej opuściłam to pomieszczenie. Przeszłam kilak kroków ciemnym korytarzem, gdy uświadomiłam sobie, że nie wiem jak trafić do swojego pokoju. Rozejrzałam się w poszukiwaniu ducha. Był tam. Metr ode mnie. Jak mogłam go wcześniej nie zauważyć? Coś było nie tak. Uważniej mu się przyjrzałam. Był prawie przezroczysty! Wcześniej widziałam go tak wyraźnie, jak każdą żywą osobę.
- Zaprowadź mnie do pokoju - poleciłam, starając się nie okazywać ile wysiłki kosztuje mnie utrzymywanie go przy sobie.
Bez słowa poleciał w stronę kolejnych drzwi. Co za ulga. Nie wiem, czy dotarłabym na własnych nogach gdzieś dalej. Przebycie tych kilku metrów było dla mnie trudne.
Szarpnęłam za klamkę. Nic. Pociągnęłam mocniej. Dalej nic. Stojący obok duch zanosił się głośnym śmiechem, ale tego też nie słyszałam tak wyraźnie jak kiedyś.
- Może byś tak nacisnęła tą klamkę, debilko? Chyba że próbujesz ją wyrwać.
Przełknęłam ślinę. Wszystko mnie bolało, nie mogłam logicznie myśleć. Posłuchałam jednak rady ducha i po chwili siedziałam oparta o drzwi swojego pokoju.
- No maleńka, teraz my zaczniemy zabawę. - Usłyszałam nad swoim uchem złowrogi szept.
Poderwałam się na równe nogi, tylko po to, żeby po chwili znów upaść na podłogę. Czyjaś dłoń uderzyła mnie w twarz.
- Stój! - wrzasnęłam, wyciągając przed siebie dłoń. - Nie możesz mi nic zrobić. Jestem twoją panią. Masz mnie słuchać.
Jako odpowiedź dostałam wybuch śmiechu i kolejny cios. Tym razem w brzuch. Zwinęłam się z bólu.
- Jaka ty jesteś głupia... - zaczął duch. - Nie wyczułaś nawet, że Aisu Sugi kradnie ci chakrę. Byłaś zbyt zajęta swoją marną paplaniną. Nic nie możesz mi już zrobić. Jesteś żałosna.
Prawdziwość każdego zdania potwierdzał uderzeniem. Chwytałam spazmatycznie powietrze. Starałam się zwinąć w kłębek, ale nie dał mi takiej możliwości. Zacisnęłam zęby. Musiałam to coś zrobić. Z jednej strony chciałam pozbyć się ducha, mogłam po prostu odciąć dopływ chakry, ale z drugiej - nie mogłam sobie pozwolić na nawet minimalne uszczuplenie mojej siły. Zebrałam się w sobie i zaczęłam czołgać w stronę łóżka. Uznał to chyba za próbę uniknięcia jego ciosów i bił jeszcze mocniej. Dobrze, niech myśli, że nie wiem, co robić, że jestem przerażona i zmęczona. Prawdę mówiąc, byłam, ale nie na tyle, żeby stracić wolę przetrwania.
Jeszcze tylko kilka centymetrów, już prawie. Mam!Chwyciłam zwój obiema rękami i skierowałam w stronę atakującego. Po chwili byłam już sama w pokoju. W gardle miałam olbrzymią gulę. Chciało mi się płakać, ale nie miałam siły nawet na to. Położyłam głowę na podłodze i po chwili już spałam.
Aisu
Nie zmrużyłam oka. Siedząc przy jedynym oknie znajdującym się w
pokoju, próbowałam odpierać zalewające wspomnienia. Było tego wiele,
zbyt wiele jak na dwa dni bez snu. Wszystko wracało do mnie falami.
Śmierć rodziców, własne przekleństwo, lata samotności, pojawienie się
nadziei i jej równie szybkie zniknięcie. Tak bardzo chciałam poczuć ból
jaki odczuwałam, gdy to wszystko się działo. Byłam z nim tak silna, tak
potężna i właśnie wtedy, gdy osiągnęłam szczyt swoich możliwości
wszystko zniknęło. Znów byłam sama, bez rodziny, przyjaciół, bez bólu.
Spojrzałam na swoje odbicie w szybie zastanawiając się, czy obojętność
kiedyś odejdzie. To wszystko było jak znikanie, zatracanie cząstki
osobowości, z każdym dniem większej, i zastępowanie jej prawdziwą
pustką. Otworzyłam okno, bez chwili zastanowienia wyskoczyłam, z gracją
lądując na pustynnym piasku. Patrzenie w przeszłość niczego nie
zmieniało, ale było zbyt uzależniające, bym mogła przestać. Mimo
skrajnego wyczerpania musiałam się do tego zmusić, a jedynym sposobem
był trening, ćwiczenia ponad swoje siły. Rozejrzałam się upewniając się,
że teren jest czysty i zaczęłam. Ataki, uniki, szybkość, moc
szlifowałam wszystko, po kolei, najlepiej jak umiałam, dając się złapać w
wir walki. To było zbyt mało. Wciąż, z każdym dniem, z każdą chwilą
słabości potrzebowałam większej siły. Uniosłam ręce wysoko do góry i
czekałam. Po chwili piasek pod moimi stopami zaczął drżeć aż rozstąpił
się, a jego miejsce zajął lśniący, krystalicznie czysty i niesamowicie
twardy lód. Opuściłam ręce i rękawem otarłam pot z czoła. Choć miałam w
sobie ogromne pokłady chakry utrzymywanie w pozycji stojącej swojego
zmarnowanego ciała wiele mnie kosztowało. Spuściłam głowę, skupiając
wszystkie swoje myśli na ogromnej ilości stworzonego lodu, który unosił
się stopniowo i tworzył wielką falę przekształcającą się we mnie,
powiększoną do niebotycznych rozmiarów. Chciałam spojrzeć na swoje
dzieło, w swoje oczy zaatakowane pustką, ale nie mogłam. Poleciałam do
przodu, z głuchym dźwiękiem uderzając o lód. Znów ten sam scenariusz.
Byłam przyzwyczajona do upadków do tego stopnia, że już nie bolało, nic
mnie nie bolało. Cholera. Nie mogłam się ruszyć, po raz kolejny
nadużyłam Kekkei Genkai, tym samym wywołując paraliż całego ciała. Lód
nie znikał, w tej chwili zdałam sobie sprawę, że znów wymknął się spod
mojej kontroli. Zaczęło się robić zimno, a dźwięk, który słyszałam nie
był mi obcy. Wszystko dookoła mnie zaczęło zamarzać. Doświadczyłam tego
trzy razy w życiu, zawsze gdy byłam bezbronna. Lód pokrywał wszystko, by
zapewnić mi bezpieczeństwo, atakował każdego napotkanego na swojej
drodze, bez względu na moją wolę. Próbowałam się poruszyć, ze wszystkich
sił, wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, ale jedyne, co udało mi się
zrobić to, na ułamek sekundy unieść powieki. W chwili, w której moje
ciało zaczęło drżeć z zimna poczułam, że unoszę się w powietrzu. Przez
moment zastanawiałam się, czy nie jestem unoszona przez lód, jednak
stopniowo zaczynało docierać do mnie ciepło, ludzkie ciepło. Ktoś mnie
podnosił, to była moja ostatnia myśl nim straciłam przytomność.
Powoli wybudzałam się ze snu, choć mocno się przed tym broniłam.
Stopniowe odzyskiwanie świadomości było przykrym powrotem do
otaczającego mnie świata, świata pełnego krwi, morderców i śmierci.
Ostrożnie otworzyłam oczy, przygotowana na nagły napływ światła, którego
nie było. Dookoła mnie panował przytulny półmrok. Rozejrzałam się
powoli, zauważając, że pod ścianą, na krześle siedzi jakaś postać.
-
Nieźle nas wystraszyłaś, dziecinko. Gdybyśmy nie wracali z misji byłoby
już po tobie. - Niski, męski głos, który usłyszałam utwierdził mnie w
przekonaniu, że wciąż znajduję się w siedzibie Akatsuki.
- Kim
jesteś - spytałam, unosząc się do pozycji siedzącej. Mężczyzna wstał, a
nade mną zawisł wielki, mroczny cień. Jak każdy z członków organizacji
ubrany był w czarny płaszcz, ale wyglądem nie przypominał zwykłego
człowieka. Jego skóra była niebieska, a oczy niewielkie, ponadto miał
skrzela. Wyglądał trochę jak... rekin.
- Może najpierw, dziękuję
za uratowanie życia - powiedział, uśmiechając się z niezwykłą
pewnością.- Kisame Hoshigaki - dodał po chwili, poszerzając uśmiech,
którego nie odwzajemniłam.
- Nic, by mi nie było - odparłam i
wstałam z łóżka. W głębi duszy dziękowałam mu za pomoc, ale nie chciałam
mówić tego na głos. Co za dużo to niezdrowo. Skinęłam do niego głową,
po czym skierowałam się do drzwi zupełnie tak, jakbym przed chwilą nie
była zmorzona snem, zupełnie jakbym wiedziała i miała gdzie iść.
-
Nie tak szybko dziecinko, lider kazał nam spotkać się w Sali Cienia,
gdy odzyskasz przytomność. Niedługo wieczór, nie możemy dłużej czekać. -
Spojrzałam na niego, wzdychając ciężko. Szykował się długi dzień.
-
Prowadź - powiedziałam gotowa na szarpnięcie za ramię i ciągnięcie
zawiłymi korytarzami. Nic takiego się nie wydarzyło, zamiast tego Kisame
otworzył drzwi, puszczając mnie przodem. Przez chwilkę zastanawiałam
się, czy to co widzę przy jego plecach to, to o czym myślę. Samehada
powiedziałam w myślach, uświadamiając sobie równocześnie, że mimo
swoich manier niczym nie różni się od innych członków Akatsuki, w tym
także ode mnie. Wszyscy robią co muszą żeby przetrwać, czepiają się
usilnie życia, a ono daje nam nowe, coraz to lepsze szanse, nadzieje
dzięki, którym żyjemy. Jakby śmierć była czymś złym... Ruszyłam
korytarzem, próbując odnaleźć się w półmroku. Analizowałam, oglądałam,
dotykałam, robiłam wszystko, by zapamiętać choć w małym stopniu drogę,
którą wskazywał mi mężczyzna.
- Właściwie to jak masz na imię -
spytał, gdy schodziliśmy po schodach. Zatrzymałam się i odwróciłam
twarzą do niego. Nie sądziłam, że może mnie nie znać skoro kazano mnie
tu ściągnąć.
- Aisu Sugi - powiedziałam, obserwując jego reakcję.
Najwyraźniej nie miał pojęcia kim jestem, bo patrzył na mnie pytająco. -
Morderczyni z Kraju Śniegu - dodałam, a jego twarz rozjaśniła się i po
chwili wpłynął na nią szeroki uśmiech.
- Więc to ty, nie sądziłem,
że kiedykolwiek się spotkamy. Witaj w Akatsuki, Aisu.- Wydawał się
szczerze rozbawiony, czego ja nie rozumiałam. Nie było w tym nic
śmiesznego. Wyciągnął do mnie rękę, w której trzymał czarny połyskujący
materiał. Płaszcz Brzasku.
- Załóż to i dopóki jesteś jedną z nas
nie zdejmuj. - Wykonałam jego polecenie zauważając, że rękawy kończą się
tam, gdzie moje palce, gdy wyciągam przed siebie rękę, a kołnierz sięga
do połowy policzka. Zupełnie jakby był szyty na miarę. Zapewne był,
cholerna organizacja, zawsze krok przed wszystkimi.
Dotarliśmy do
Sali Cienia. Spodziewałam się czegoś bardziej mrocznego, tymczasem
wnętrze oświetlone było przez setki małych świec. Kisame ruszył przodem i
zajął miejsce w kręgu, a ja patrzyłam na nich z lekkim uśmiechem
skrytym pod płaszczem. Stali przede mną, cała potężna dziesiątka.
-
Dołącz do kręgu - niski, mroczny głos Paina odbijał się echem od ścian.
Moje ciało pokryła gruba warstwa lodu, a po sekundzie zniknęła. Stałam
teraz obok Kakuzu i Hidana, zajmując jedenaste miejsce. Statua wznosząca
się za plecami lidera na chwilę odwróciła mój wzrok od zebranych.
Przerażająca. Cholerny strach, czemu akurat on musiał zostać?
- Tobi, gdzie ona jest - powiedział lider najwyraźniej zniecierpliwiony. Ona? Jaka ona? Spojrzałam na Konan, która, jak wynikało z moich źródeł, była jedyną kobietą w Akatsuki. Więc o to chodzi... Będzie ciekawie.
Nie
musiałam czekać długo, by część moich przypuszczeń się potwierdziła.
Wkrótce usłyszałam powolne kroki, które w końcu umilkły. Kimkolwiek była
zatrzymała się, ale. Nie minęła jednak sekunda, gdy w progu pojawiła
się niska, czarnowłosa dziewczyna. Nie przyglądałam się jej długo. Nie
miała płaszcza, nie była członkinią, nie była nikim ważnym.
Zastanawiałam się tylko kiedy chcą ją zabić, przed czy po spotkaniu.
-
Jak wiecie przebywają tu z nami dwie nowe osoby. Część z was wie kim
są. Pomogą nam w osiągnięciu celu, dwie wspaniałe bronie w naszych
rękach. Już niedługo przejmiemy władzę...- Nie słuchałam długo. Czekałam
aż Pain przejdzie do konkretów. Domyślałam się, co jest ich celem i
czemu się tu znajduje, choć z drugiej strony wiedziałam, że to wszystko
nie może być takie proste. Spojrzałam przed siebie, natrafiając na
spojrzenie nieznajomej dziewczyny. Nie pasowała tu. Słaba, taka słaba.
Wystarczyłby tylko jeden ruch ręką żeby ją uśmiercić. Tak mało...
Żałosne. Żałosne było jej zachowanie, żałosny był strach w jej oczach,
żałosna była jej słabość.
- Aisu Sugi,
morderczyni z Kraju Lodu. Jedyna żyjąca osoba, która posługuje się
uwolnieniem lodu.- Wszystko co mówił lider było takie bezsensowne,
niepotrzebne. Dobrze wiedzieli kim jestem, kolejnym pionkiem w tej
piekielnej grze, jedną z nich.
- Mei
Hayashi, choć nie jest pełnoprawnym członkiem organizacji, stworzy parę z
Aisu. Oczekuję, że będą się wzajemnie pilnować. Za dwa dni wyruszają na
misję. Do tego czasu będą trenować.- W tym momencie skończyło się moje
fantazjowanie o zabiciu tej małej dziewczynki. Cholerne żarty. Nie, to
nie był dowcip, którego nie mogłam zrozumieć. Nikt się nie śmiał. Na
prawdę miałam ruszać do walki z dzieckiem. Przygryzłam wargę, z której
po chwili zaczęła lecieć ciemnoczerwona ciecz. Wsiąkała w płaszcz. A
więc już był splamiony. Moją własną krwią.
Zebranie
dobiegło końca. Lider niczego więcej nie powiedział. Nie sprzeciwiałam
się. Patrzyłam jak wszyscy znikają lub rozchodzą się w różnych
kierunkach, ja wybrałam ten pierwszy sposób, w ułamku sekundy przenosząc
się do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku, nerwowo wykręcając palce i
słuchając coraz głośniejszych trzasków. Ból pękniętych kości, jakie to
ludzkie. Uśmiechnęłam się pod nosem wniebowzięta tym uczuciem, ale i to
nie trwało długo. Moje ręce pokryła warstwa lodu, która skutecznie
uniemożliwiła mi dalsze łamanie. Gdybym mogła pewnie byłabym
zdenerwowana tym, że nie mogę się nawet lekko uszkodzić, a co dopiero
zabić. Przez chwilę patrzyłam na wirujące w powietrzu, maleńkie płatki
śniegu. Takie niewinne, jak kurz. W rzeczywistości to dzięki nim
kontrolowałam ruch każdej osoby znajdującej się obecnie w siedzibie.
Wstałam i podeszłam do okna, za nim też wirowały śnieżynki, wszystko
było pod moją kontrolą. Wspaniale, w okolicy znajdował się jakiś
shinobi. Kącik moich ust nieznacznie uniósł się do góry, gdy poczułam
przypływ nowej chakry. To również potrafiłam robić. Wykorzystując
padający, czy też wirujący śnieg pobierałam chakrę osoby, której
dotykał. Oczywiście nie zostawiałam mu niczego, a sama rosłam w siłę.
Tym razem przerwałam. Przed moimi drzwiami znajdowała się jakaś osoba,
jej kroki słyszałam już wcześniej.
Mei
Hayashi wkroczyła do mojego pokoju, nawet nie pukając. Co prawda dobrze
wiedziałam, że tam jest, nawet gdyby zapukała nie odezwałabym się. Nie
była tego warta. Nim wydałam polecenie o schwytaniu jej pozwoliłam, by
przeszła dwa kroki. To i tak było zbyt wiele. Przeszkodziła mi w
absorpcji, musiałam dostać coś w zamian. Gdy lód przyszpilił ją do
ściany sprawiłam, że białe drobinki osiadły na niej i zabierały jej
chakrę. Zdawało się, że dziewczyna niczego nie czuje. Głupia, mała kunoichi. Ofiara... zabić. Za
dużo mówiła. Patrzyłam przez okno, zastanawiają się ile ta głupia
maskarada jeszcze potrwa. Szkoda, że nie mogłam jej zgładzić. Lider
byłby zły. Głupi lider.
-Zamknij
się- powiedziałam, słysząc uwagi dotyczące zabijania. Ludzkie życie nie
było warte tylu słów, nie było nic warte. W myślach wydałam polecenie, a
lód zaczął uwalniać jej ciało. Ciekawiło mnie to, czy zrozumiała, co
zrobiłam, czy zrozumiała, że ja nie byłam do niej ani trochę podobna.
Byłam mordercą, najlepszym z najlepszych. Ona była małą kunoichi,
natrętem, nikim. Czego od niej chcesz Liderze? Po co ci taki śmieć?
Słyszałam
jak odchodzi, w głowie miałam obraz, który również pokazywał mi tą
scenę. Ledwo trzymała się na nogach. Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak jak
myślałam była żałosna, a ja pełna jej mocy. Otworzyłam okno i usiadłam
na parapecie. Robiło się coraz ciemniej, a był to tylko wczesny wieczór.
Patrzyłam na ziarenka piasku unoszone przez wiatr. Chciałam już
wyruszyć na tą misję. W siedzibie nic mnie już nie trzymało, ćwiczenia
nie miały sensu, mogłam tylko czekać, albo zająć się zabijaniem osób,
które ciągle wchodziły do mojego pokoju.
-
Tylko nie uciekaj, dziecinko. Znowu narobisz nam problemów, już nie
pamiętasz, co działo się zeszłej nocy?- Zaśmiałam się cicho, niemal
niedosłyszalnie. Po co mnie tu sprowadzili, skoro byłam tak
problematyczna. Wyciągnęłam kunai, próbując robić to co wcześniej, zadać
sobie choć odrobinę bólu. Tak mi go brakowało.
-
Czego chcesz? - powiedziałam cichym, ale jak zwykle chłodnym i
opanowanym głosem. Mężczyzna stał przede mną z uśmiechem na twarzy, nie
patrzyłam na niego, ale dobrze o tym wiedziałam.
-
Porozmawiać. Królowa lodu nie w humorze? A szkoda, jutro zaczynamy
razem trening. Bądź gotowa, bo umrzesz.- Przez chwilę zastanawiałam się,
czy on jeszcze nie zrozumiał.
- Śmierć nie wchodzi w grę. Powinieneś wiedzieć, że mnie się nie da zabić.
-
To się okaże. Może jesteś kunoichi klasy S, ostatnią z takim Kekkei
Genkai, ale są tu potężniejsi od ciebie. Jeszcze się o tym przekonasz.
Oni są w stanie zabić cię bez wahania. - Słuchałam go, próbując wbić
kunai w częściowo pokrytą lodem nogę. Nie udało się. Zsunęłam się z
parapetu i stanęłam przed poirytowanym mężczyzną.
-
Patrz uważnie, bo więcej tego nie zobaczysz- szepnęłam w tym samym
czasie wbijając kunai prosto w swoje serce, na próżno. Lodowa pokrywa,
wbrew mojej woli, skutecznie zasłoniła fragment ciała, w który
celowałam. - Nie można mnie zabić, on na to nie pozwoli, obroni mnie,
bez względu na to czy tego właśnie chcę. Wierny towarzysz. Możesz
próbować wszystkiego, wody, ognia, metalu, życzę szczęścia- Kisame
patrzył na mnie z mieszanką zaciekawienia, podziwu i czegoś w rodzaju
strachu, choć na pewno się nie bał.
- Zobaczysz, dziecinko. Lodowa zbroja szybko pęka.- Pokręciłam przecząco głową, pozwalając sobie na uśmiech.
-
To nie tylko zbroja. Jeszcze tego nie zauważyłeś? On jest na zewnątrz
mnie i wewnątrz, nie pozwoli mi zginąć, bo to tak jakby sam giną. Jestem
ostatnią osobą, która potrafi stworzyć lód z niczego, to ja zapewniam
mu przetrwanie- Wciąż nie był przekonany, widziałam to. Nie mogłam
powiedzieć niczego więcej. Nie mogłam zdradzić mu więcej niż sam mógł
się domyślić. Prawdziwa potęga tego żywiołu jest nie do powstrzymania.
Wkrótce się o tym przekona, już niedługo, gdy wszystko wymknie się spod
kontroli.
- Jutro zobaczymy ile potrafisz, dziecinko- powiedział, po czym zaśmiał się kpiąco i skierował do drzwi.
-
Nie nazywaj mnie tak- warknęłam, choć wcale nie byłam zdenerwowana. Nie
lubiłam, gdy ludzie nie odnosili się do mnie z szacunkiem, nic więcej.
Kisame zaśmiał się jeszcze głośniej, po czym zniknął, zostawiając mnie
samą. Mężczyzna sam w sobie był intrygujący. Ta pewność siebie, siła,
która bez wątpienia w nim drzemała, jak w każdym z członków Akatsuki.
Samehada przymocowana do jego pleców dawała sporo do myślenia. W
przeciwieństwie do mojej partnerki nie był byle kim i właśnie dlatego
nie chciałam mieć w nim wroga, chociaż w pojedynku mógłby nie okazać się
tak silny. Przez chwilę zastanawiałam się czy powinnam sprawdzić jego
umiejętności. Doszłam do wniosku, że to dobry pomysł, bo dopóki nie
wiedziałam z kim miałam do czynienia, nie mogłam czuć się pewnie w
organizacji, a prędko miałam z niej nie odejść, w zasadzie nigdy. Gdybym
odeszła znaleźliby mnie i zabili, byli do tego zdolni, jeżeli ktoś mógł
mnie uśmiercić to tylko któreś z nich. Na pewno nie Kisame, on
posługiwał się wodnymi technikami, które z łatwością mogłam wykorzystać
przeciwko niemu, samehada utrudniałaby mi walkę, ale nie przegrałabym.
Hidan i Natręt również nie byli w stanie mnie zatrzymać, ale kto wie co z
resztą. Co do jednej osoby nie miałam wątpliwości, Pain byłby w stanie
mi zaszkodzić, Kakuzu pewnie też, reszta wciąż stała pod znakiem
zapytania. Czułam się przy nich taka słaba, a przecież byłam potężna,
przecież niczym się nie różniliśmy.
Wyszłam
z pokoju i skupiłam się na obrazie przesyłanym przez śnieg do mojej
głowy. Według niego powinnam skręcić w prawo i wejść po schodach.
Wykonałam szybki skręt, wpadając na kogoś. Gdybym nie była tak skupiona,
a on tak szybki nawet byśmy się nie spotkali. Cholera, niedobrze. Spojrzałam
na wysoką, stojącą przede mną osobę. Był to mężczyzna ubrany w płaszcz
organizacji. Nie odwrócił się w moją stronę, stanął bokiem, a po chwili,
wciąż się nie ruszając, skierował na mnie swój wzrok. Czułam, że strach
mnie paraliżuje. Kończyny powoli stawały się bezwładne, ale jeszcze
stałam, wpatrując się w czerwone tęczówki mężczyzny. Sharingan, a więc to jest słynny Itachi Uchiha. Chciałam
coś powiedzieć, ale nie mogłam, ledwo trzymałam swoje ciało w pozycji
stojącej. Strach, który mnie wypełniał nie pozwolił mi na nic więcej. W
skąpym świetle świec dostrzegłam jego złość, nienawiść, która emanowała z
całej jego osoby. Już go nie było. Zniknął, a ja skierowałam się do
schodów wciąż oszołomiona. Był przerażający, choć nie powiedział ani
jednego słowa, nic mi nie zrobił, sprawił, że strach prawie mnie
obezwładnił. Jego oczy, tak niezwykłe, pełne mrocznej potęgi. Zapukałam
do drzwi Kisame, zauważając, że już do nich dotarłam. Wszystko było
odruchem, instynktem, który mnie do nich prowadził. Tak już się działo,
gdy ciało żyło, dusza była nieobecna.
-
Wejść. - Głos dobiegający zza drzwi nie napawał mnie już strachem,
teraz nic nie wydawało się tak groźne. Otworzyłam drzwi i spojrzałam w
stronę mężczyzny, który siedział na łóżku pochylony nad Samehadą.
-
O której zaczynamy? - spytałam, patrząc na niego wyzywająco. Teraz nie
musiałam już czekać na misję, mogłam wypełnić ten czas walką, z
prawdziwym przeciwnikiem.
Świetny blog ;) Czekam na nexta :)
OdpowiedzUsuń~Tamara
Dziękujemy ślicznie, rozdział już niebawem się pojawi :D
UsuńBones & Iris
Jaaaki rozdział :D Ale mi się podoba! Nie dość, że Aisu i Mei się nie lubią co nie zdarza się często na blogach o Aksiach to jeszcze idą razem na misje. Mam wrażenie, że Mei jej nie przeżyje :D Czekam na rozdział.
OdpowiedzUsuńDziewczyno ale się wciągnełam!!! :) Ten blog jest świetny, widać że masz dar> Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę weny aby powstała kolejna niesamowita, trzymająca w napięciu historia:D