niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 4

Mei

Tym razem się nie spóźnię. Gdy schodziłam po schodach moje poobijane usta, wykrzywione były w grymasie, który kiedyś można było nazwać uśmiechem. Wyglądałam okropnie. Tak też się czułam. Ale było lepiej niż wczoraj. Lepiej niż kiedykolwiek odkąd opuściłam dom. W nocy, kiedy z bólu budziłam się co godzinę, wiele sobie przemyślałam. Zbyt długo nie byłam sobą, zbyt długo strach kierował moim życiem. Teraz nie było już dla mnie nadziei, postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Czułam ogromny szacunek dla wszystkich członków Akatsuki, ale nie mogłam dać im możliwości przemienienia mnie w bezlitosnego mordercę. Nie miałam zamiaru zabijać i nie nigdy nie pozwolę się do tego zmusić. Może byłam idiotką, może byłam szalona, może zbyt nisko ceniłam własne życie, ale nie potrafiłam tego zmienić, nie chciałam nawet próbować.
Nie wiedziałam na czym ma polegać nasza misja, ale po tym co wczoraj zobaczyłam, przestałam się łudzić. To nie będzie nic łatwego, nic niewymagającego wysiłku. Musiałam przygotować się na najgorsze. Mimo tego szłam dalej z głupkowatym uśmiechem na ustach, aż dotarłam do wielkiego głazu zasłaniającego wyjście z siedziby Akatsuki. Ostatnim razem, kiedy znalazłam się w tym miejscu, odsunął się sam. Teraz tak nie było. Nieważne ile razy bym do niego nie podchodziła, skakała, szukała jakiś szczelin, drapała, to i tak głaz nie podniósł się do góry. Zrezygnowana oparłam się o niego plecami i osunęłam na ziemię. Aisu mnie zabije zanim jeszcze wyruszymy. Oparłam głowę na kolanach, ale już po chwili stałam i miotałam się, jak zwierzę uwięzione w klatce. To było niesprawiedliwe. Kiedy w końcu postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, działo się coś takiego. Zrezygnowana ruszyłam w drogę powrotną. Cały mój wcześniejszy entuzjazm wyparował. Miałam ochotę krzyczeć z frustracji. Szłam coraz szybciej. Już prawie biegłam. Wszystko dookoła zamieniło się w jedną zamazaną, ciemną plamę, która zdawała się napierać na mnie z każdej strony. Musiałam się stąd wydostać. Miałam wrażenie, że zaraz oszaleję. Albo się rozpłaczę. Albo jedno i drugie. Przeklęta klaustrofobia.
Zatrzymałam się gwałtownie. Panika w niczym mi nie pomoże. Oddychałam płytko i nierówno, moim ciałem wstrząsały dreszcze, a na skroni pojawiła się kropelka potu. Zacisnęłam dłonie w pięści i postarałam się uspokoić. To była tylko malutka przeszkoda na mojej drodze, którą zazwyczaj ominęłabym bardzo chytrym sposobem, ale po dwóch dniach w tym miejscu nawet taka niedogodność wyprowadzała mnie z równowagi. Moja psychika nie wytrzyma dłuższego pobytu w siedzibie Akatsuki.
Zobaczyłam poruszający się cień. Pisnęłam cicho i przylgnęłam plecami do kamiennej ściany, choć i tak wiedziałam, że nie ma to sensu. Ktokolwiek nadchodził, był członkiem Akatsuki. Ich nie da się oszukać, nie da się przed nimi ukryć, nie da się od nich uwolnić, nie da się ich pokonać. Próbując, popełniałabym niewybaczalny błąd, za który zapłaciłabym najwyższą cenę.
Moim oczom ukazał się młody mężczyzna. Nie wyglądał na niebezpiecznego, ale przecież nikt, kto nie jest niebezpieczny, nie mógłby nosić płaszcza Akatsuki. Przechyliłam głowę i przyjrzałam mu się uważniej. Był średniego wzrostu, miał jasne włosy i niebieskie oczy. Mógł stać się moją przepustką na wolność. Pod warunkiem, że dobrze to rozegram.
Przywołałam na twarz radosny uśmiech i odepchnęłam się od ściany.
- Jestem Mei - powiedziałam, stając przed nim.
Wyglądał na zaskoczonego. Pewnie nie często zdarzało się, żeby jakaś mała idiotka stawała mu na drodze, susząc zęby jakby najadła się kleju. Nawet się nie przywitałam. Chyba powinnam to zrobić. Może on nie lubił bezczelności?
Przez chwilę staliśmy w krępującym milczeniu. Czułam się strasznie głupio. Znowu.
- A ja Deidara - odpowiedział nagle, odwzajemniając uśmiech.
Nabrałam pewności siebie.
- No więc, co tutaj robisz? - zapytałam.
Deidara wymownie rozejrzał się dookoła.
- No dobra. To było głupie pytanie. Chciałam po prostu zacząć rozmowę. Nie lubię ciszy.
- Możemy porozmawiać o sztuce - zaproponował.
Od razu się rozpromieniłam. Uwielbiałam sztukę. To była jedyna rzecz w jakiej byłam dobra. Śpiew, malarstwo, poezja. Kochałam to. Przynajmniej kiedyś. Odkąd odeszłam z domu nie miałam na to czasu. Na początku próbowałam śpiewać sama sobie dla zabicia czasu, ale w końcu stwierdziłam, że zabiera to za dużo energii. Rysować też nie mogłam. Przez cały dzień musiałam iść. Uciekać.
- A jaką konkretnie dziedziną sztuki się interesujesz? - zapytałam dość oficjalnie, żeby ,,wybadać grunt''. Nie chciałam palnąć żadnej głupoty, zdenerwować go, czy sprowokować.
Nachylił się w moją stronę, jakby chciał zdradzić mi najważniejszą tajemnice świata.
- Wybuchy... yhm.
Uniosłam brwi. To było już trochę dziwne. Miałam ochotę powiedzieć coś złośliwego, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się. Deidara wydawał się całkiem fajny, ale wiedziałam, że musi być śmiertelnie niebezpieczny. Zagryzłam ze zdenerwowania dolną wargę. Jedno niewłaściwe słowo i już po mnie.
- Interesujące. A dlaczego akurat wybuchy? - zapytałam tonem eksperta, marszcząc przy tym brwi. Wiedziałam, ze każdy artysta uwielbia opowiadać o swojej sztuce, chce ,,zarazić'' nią jak największą liczbę osób.
- Sztuka jest eksplozją... yhm - odpowiedział z pasją. - Jest ulotna, chwilowa, nie da się jej zatrzymać na dłużej.
Ze zdziwienia i zachwytu otworzyłam usta. W jednym zdaniu wyraził wszystkie moje przemyślenia na temat sztuki. Chciałam zobaczyć jego dzieła. Musiały być niesamowite. Tak jak ich twórca.
Myślałam, że rozpłaczę się ze szczęścia. Z tym człowiekiem miałam szansę znaleźć wspólny język. Nie był dużo starszy ode mnie. Po raz pierwszy od wielu tygodni szczerze się roześmiałam.
Chłopak wyglądał jakby chciał mnie zabić. Chyba źle zrozumiał mój wybuch wesołości.
- To jest właśnie piękno sztuki - pisnęłam jak mała dziewczynka. - Trzeba się nią cieszyć póki trwa. Dzięki jej ulotności możemy ją docenić. Jeśli coś jest trwałe, to wiele pokoleń może to oglądać. Nikt wtedy nie będzie się dokładnie przyglądał dziełu, bo przecież jest szansa, że zobaczy je po raz kolejny. Sztuka powinna być spontaniczna, delikatna, krucha, a jednocześnie zabójcza. Kiedy ją widzimy musimy czuć się dumni z zaszczytu jej podziwiania.
Mówiłam tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. Jednocześnie nie mogłam przestać się uśmiechać.
- W końcu znalazł się ktoś, kto nie ignoruje prawdziwej sztuki... yhm.
Wydawał się być w miarę przyjaźnie nastawiony, ale wolałam nie ryzykować. Jedno niewłaściwe słowo z moich ust mogło skrócić mnie o głowę. Dlatego pozwalałam mówić jemu. Zadawałam niegroźne pytania i wsłuchiwałam się w jego opinię. Było to wbrew mojej naturze. Zazwyczaj nie mogłam powstrzymać się od bezsensownej paplaniny. Jednak ta rozmowa była naprawdę bardzo przyjemna i ciekawa. Mimo drobnych niedogodności, czułam się bardziej sobą niż kiedykolwiek od ostatniego spotkania z Kinjim.
Nawet nie zauważyłam, kiedy doszliśmy do wyjścia z siedziby. Co więcej, nawet nie zauważyłam, kiedy ruszyliśmy.
- Deidara? - zaczęłam niepewnie. - Czy mógłbyś mi w czymś pomóc?
To była chwila prawdy. Albo mnie zabije, albo pomoże.
Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Nie dostrzegłam na jego twarzy żadnej zmiany. Ledwie mogłam się powstrzymać przed spojrzeniem mu prosto w oczy. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić. Tak naprawdę nie chciałam wiedzieć, co siedzi w głowie zawodowego mordercy, co myśli przed zabiciem kolejnej ofiary. Spuściłam, więc głowę i zaczęłam mamrotać coś bezsensownie pod nosem.
- No bo wiesz... Aisu mnie zabije... Mamy misję... Nie wiem co mamy zrobić... Nie chcę iść. Nie mogę się spóźnić. I tak nie przeżyję, ale chcę coś udowodnić. Nie wiem komu. Może sobie, może jej, może całemu światu. Muszę się stąd wydostać. Bo się spóźnię. a wtedy ona mnie zabije. Rozumiesz mnie, prawda?
Podniosłam wzrok, wcale nie wyczekując odpowiedzi. Zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie nie zrozumiał ani jednego słowa z tego, co powiedziałam.
Stał tam, gdzie przed chwilą, ale za nim nie było już kamienia. Otworzył wyjście, a ja nawet tego nie zauważyłam. Otworzyłam usta zdumiona jego szybkością i jednocześnie przerażona swoją bezmyślnością. Przecież on był członkiem Akatsuki. Można było się tego po nim spodziewać. Z moją nieostrożnością dziwne było, że przetrwałam w tym miejscu aż tak długo. Wyszczerzyłam do niego zęby, jak małe dziecko, które dostało ciastko. Odwzajemnił uśmiech, a po chwili już go nie było. Wybiegł na zewnątrz. Pewnie też miał jakąś ważną misję. Oby tylko nic mu się nie stało. Wydawał się inny niż reszta członków Akatsuki. Żałowałam, że pierwszego dnia mojego pobytu tutaj zamiast Aisu nie odwiedziłam jego. Nasza znajomość mogła się zacząć o wiele ciekawiej.
O cholera, o czym ja myślę? Teraz najważniejsze jest, aby przetrwać jak najdłużej. Na tym muszę się skupić.
Zrezygnowana kilka razy uderzyłam czołem w kamienną ścianę zanim wyszłam na zewnątrz. Jasne słońce na chwilę mnie oślepiło. Pisnęłam radośnie, wyrzucając ręce w górę i stając na palcach. Chciałam czuć słońce na każdym skrawku skóry, na każdej cząstce poranionej duszy. Potrzebowałam przynoszącego ukojenie dotyku promieni, płomyczka złudnej nadziei. Jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak z widoku słońca, po prostu go nie doceniałam. To się zmieniło. Postanowiłam, że będę cieszyć się nawet najdrobniejszym pięknem, bo tego wielkiego mogę już nie zobaczyć.
No dobra, muszę wziąć się w garść. Przez chwilę stałam zdezorientowana, zastanawiając się w którą mam iść. Nie za bardzo pamiętałam, jak dojść na górę, na której wczoraj ćwiczyłyśmy, albo raczej, na której Aisu się nade mną znęcała.  Całe szczęście przypomniałam sobie, że wzniesienie zasłaniało nam znikające za horyzontem słońce, więc powinnam skierować się na zachód.
Nie przeszłam nawet dwudziestu metrów, kiedy zdałam sobie sprawę, że przecież wzgórze, którego szukam jest tuż przede mną. W przedpołudniowym świetle wydawała się niższa, mniej niedostępna. Straciła całą tajemniczość. W przeciwieństwie do stojącej na niej osoby. Ona była równie piękna, nieosiągalna, wyniosła i zabójcza jak wczoraj.
Zacisnęłam z wściekłości usta. Ona robiła wszystko, żeby mnie upokorzyć. Właśnie przez takie zachowanie ludzie tracą wiarę w siebie. Chciałam przyjść pierwsza, choćby dla własnej satysfakcji, ale ona zawsze musi być pierwsza... Nic dziwnego. W końcu jest najlepsza. We wszystkim.
I znowu nasunęło się pytanie: co ja tu właściwie robię? Po co im moja pomoc? Przecież ja nic nie umiem. Będę im tylko przeszkadzać. Niestety motywy, które kierowały liderem były nieodgadnione. Nie miałam szans go zrozumieć. Nie miałam szans na zrozumienie kogokolwiek w Akatsuki. No może pomijając Deidarę. Z nim pewnie potrafiłabym znaleźć wspólny język.
Z westchnieniem irytacji rozpoczęłam wspinaczkę. Zajęła mi ona dobre dziesięć minut. Z każdym kolejnym krokiem złość ze mnie ulatywała. Gdy stanęłam na szczycie byłam całkowicie spokojna. Spojrzałam na stojącą nieruchomo Aisu. Kiedy wchodziłam, co jakiś czas zerkałam na nią, a ona nie drgnęła ani razu. Podziwiałam ją za to, ale równocześnie coraz bardziej się jej obawiałam. Nie zachowywała się jak człowiek.
- Jestem - powiedziałam, żeby zwrócić jej uwagę, choć byłam pewna, że usłyszała jak szłam, albo w inny sposób wyczuła moja obecność.
Nawet się nie odwróciła, w ogóle nie zareagowała.
Odchrząknęłam znacząco.
Dalej nic.
- Aisu! - pisnęłam tonem małej obrażonej dziewczynki.
Bycie ignorowanym jest strasznie denerwujące. Obeszłam ją dookoła. Chciałam spojrzeć w jej zimne złote oczy i sprawdzić, co się w nich czai, co w tej chwili czuje, ale były zamknięte. Nie byłam pewna czy śpi, czy po prostu rozmyśla. Na wszelki wypadek wolałam jej nie przeszkadzać.
Położyłam się na jakimś dużym kamieniu. Przyjemnie było tak po prostu poleżeć w pełnym słońcu. Jednak wydarzenia ostatnich dni nie dawały mi spokoju. Gdy tylko próbowałam oczyścić umysł, wszytko wracało. Nie chciałam o tym myśleć. Odcinałam się od tego jak tylko mogłam.
Usiadłam i znów spojrzałam na Aisu. Nie ruszyła się nawet o milimetr. Zastanawiałam się, czy aby nie podejść i nie potrząsnąć nią, ale to by się mogło źle dla mnie skończyć.Chwyciłam garść drobnych kamyczków, leżących u moich stóp i zaczęłam układać je w różne wzorki. Zaczął powstawać mały obrazek. Przypominał trochę psa. jeden kamyk był większy od innych i nie miałam pojęcia, gdzie go ułożyć. Przez chwilę przyglądałam mu się bezmyślnie, aż do głowy wpadł mi świetny pomysł. Może gdybym rzuciła tym kamieniem w Aisu, to by się obudziła. Mogłabym jej potem powiedzieć, że to Deidara ćwiczył wybuchy i odłamki skał doleciały aż tutaj. Ale ona nie jest głupia i pewnie nie uwierzyła by mi. Poza tym kamyczek był za ładny, żeby mógł pochodzić od skały. Pozostawało mi więc tylko czekać z nadzieją, że Aisu kiedyś się w końcu obudzi. Ze złości i bezradności zaczęłam uderzać piętami o ziemie. To nie było sprawiedliwe.
- Idziemy.
Na dźwięk jej głosu aż podskoczyłam.
Przeniosłam wzrok z kamyka na Aisu,a  potem znów spojrzałam na kamyczek.
- Dokąd idziemy? - zapytałam cichutko.
Nie odpowiedziała.
- Aisu! - krzyknęłam, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. - Nie ignoruj mnie! Mam prawo wiedzieć coś o tej misji skoro na nią idę.
Znów brak jakiejkolwiek reakcji. Zaczynałam się coraz bardziej denerwować.
- A poza tym, to byłam tu już pół godziny temu. Byłam gotowa do drogi, a ty sobie tak stałaś i nie miałaś zamiaru się ruszać. Może teraz to ja nie mam ochoty nigdzie iść...
Aisu popatrzyła na mnie tymi swoimi złotymi oczami i już po chwili jej nie było. Biegła na południe. Wrzasnęłam z irytacji i ruszyłam za nią. Dlaczego nikt nigdy nie liczył się z moim zdaniem?
Była szybka. Bardzo szybka. Wiedziałam, że nie była to nawet ćwiartka jej możliwości. Specjalnie zwolniła, żebym mogla ją dogonić, co mimo tego i tak przyszło mi z wielki trudem. Wczorajsze wydarzenia znacznie odbiły się na mojej sprawności. Przynajmniej tak sobie wmawiałam. Już po kilku minutach biegu mój oddech znacznie przyśpieszył, a z gorąca przed oczami zaczęły pojawiać się białe plamki. Doszłam do wniosku, że jeśli skupię na czymś uwagę, to łatwiej będzie mi zapomnieć zmęczeniu. Przyglądałam się uważnie mijanemu po drodze krajobrazowi, szukając czegoś ciekawego. Nic. Wszędzie tylko piach i kamienie. To wszystko było nużące. W końcu mój umysł zaczął pracować na wyższych obrotach. W każdym większym głazie odnajdywał jakąś część człowieka. Tutaj widziałam głowę, tam nogę, a jeszcze w innym miejscy palec. Próbowałam wyjaśnić w jaki sposób ci ludzie się tu dostali, jakim cudem zostali zamienieni w kamień. W każdej kolejnej minucie do głowy przychodził mi kolejny pomysł uniemożliwiający kontynuowanie poprzedniej historii. Doszło do tego, że nie wiedziałam, która z nich jest prawdziwa. Może każda. Może żadna. Wszystko przykryła delikatna biała mgła. Nie mogłam na niczym skupić wzroku.
Krajobraz powoli zaczynał się zmieniać. Kątem oka dostrzegałam plamki zieleni, które po chwili znowu znikały w brudnozłotym piasku.
Na dodatek Aisu znów przyspieszyła. Nie potrafiłam skupić się na biegu. Traciłam kontrolę nad swoimi ruchami. Upadłam. Nie wiedziałam nawet kiedy. W jednej chwili stałam pewnie na nogach, a w drugiej moje dłonie były zagrzebane w piasku. Przełknęłam ślinę. Gardło miałam straszne suche. Wszystko wokół mnie zawirowało, kiedy próbowałam się podnieść. Udało się. Ruszyłam.
Biegnij. Biegnij. Biegnij. 
Ale po co? Zmęczyłam się. Mam prawo odpocząć.
Nie! Szybciej. Musisz ja dogonić!
Kogo? Po co ja w ogóle  ruszyłam. Jest za gorąco na ćwiczenia.
Szybciej!
Nie wiedzieć czemu słuchałam tego głosu. Jednak, choćbym nie wiem jak się starała, nie potrafiłam uzyskać dawnej szybkości. Moje ciało zwalniało, choć umysł kazał mu biec. Postać przede mną coraz bardziej się oddalała. Nie rozumiałam, czemu nie chciałam jej zgubić. Nie rozumiałam już niczego.
Osunęłam się na ziemię. Ledwie zdążyłam wstać, a już leciałam z powrotem. Tylko, że tym razem nie upadłam na piasek, ale na coś przyjemnie zimnego i twardego.
Lód? Ale jak? Aisu.
Poczułam, że znów się poruszam. Ostrożnie podniosłam głowę. Aisu biegła z zawrotna prędkością, a fala lodu, na której leżałam wiernie sunęła za nią.
Wszystko dookoła było zamazane. Od patrzenia na szybko mijane kształty robiło mi się niedobrze. Zamknęłam oczy, skuliłam się w pozycji embrionalnej, skrzyżowałam ręce w nadgarstkach i ułożyłam na nich głowę. Przez chwilę cieszyłam się chłodem lodu i świecącym na twarz słońcem, a potem zasnęłam.

Strasznie bolała mnie głowa. Byłam zmęczona. Chciałam znów zasnąć, ale jeszcze bardziej byłam spragniona. Przez chwile wahałam się co zrobić, aż w końcu postanowiłam znaleźć ,,złoty środek". Podniosłam się na łokciu i rozejrzałam dookoła. Leżałam na podłodze w jakimś obcym, skromnym pokoiku. Stał tu stolik z dwoma krzesłami, szafa i łóżko. Łóżko! A ta cholerna Śnieżynka położyła mnie na podłodze. Nie daruję jej tego. Chciałam zakląć pod nosem, ale gardło miałam tak suche, że nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Usiadłam i wyciągnęłam jeden ze swoich zwojów. Duch zwykłego mężczyzny. Dobrze. Zwyczajnych ludzi łatwiej było kontrolować. Po ostatnich wydarzeniach z duchem wykonującym techniki w oparciu o chakrę natury wiatru, wolałam nie ryzykować.
Ostrożnie rozwinęłam  zwój, czekając na znajomy podmuch chakry. Wiedziałam, że ucieka ona ze mnie, wyrywa dusze z ich świata, zakłóca spokój, trzyma je tutaj wbrew woli, zasila każdy ruch, ale i tak kochałam to uczucie. Spojrzałam na stojąca przede mną postać. Widziałam ją dość wyraźnie. Odetchnęłam z ulga.
Przynieś mi wadę - rozkazałam w myślach.
Duch pochylił głowę i wyszedł przez drzwi, nie otwierając ich.
Zaczęłam sprawdzać w jakim stanie jest moje ciało. Skórę miałam wysuszoną i szorstką od zbyt długiego przebywania na słońcu, a na ramieniu pojawił się wielki siniak. Aisu! Pewnie rzuciła mną o podłogę, zamiast normalnie mnie położyć. Od razu też nasuwa się pytanie, jakim cudem się wtedy nie obudziłam? Musiałam być naprawdę zmęczona.
Przypomniałam sobie, co się właściwie wydarzyło. Bieg, kamienie, historie, zmęczenie. Znów zapomniałam, gdzie jestem, co robię i po co. Zdarzało się to odkąd pamiętam. Rodzice zawsze myśleli, że żartuję, nigdy mi nie wierzyli. Jednak ostatnio zaniki pamięci zdarzały się coraz częściej. Zaczynałam się martwić. Co jeśli pewnego dnia stracę wspomnienia i one nie powrócą? Zapomnę kim jestem, po co żyję, nie zostanie po mnie nic oprócz żyjącego ciała, bo moja tak strasznie poraniona dusza rozpadnie się na milion kawałeczków. Może właśnie o to chodzi. Może zbyt mocno ranię swojego ducha, może chce on wydostać się z tego ciała i nie musieć oglądać jego wspomnień.
Czy właśnie dlatego członkowie Akatsuki potrafią tak bezwzględnie zabijać? Nie chciałam tego wiedzieć. Wystarczyło, że zajrzałam w oczy Sasoriego. Mogłam zagłębić się w nie jeszcze bardziej, ale nie potrafiłam znieść tego, co było tylko cieniem jego duszy, nie mówiąc już o tym co było dalej. Powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Na własnej skórze przekonałam, się, że  maja rację. Chociaż moje piekło i tak by mnie dopadło niezależnie od tego, czy spojrzałabym w te oczy, czy nie.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i gwałtownie poderwałam się na nogi. To był tylko duch. Odebrałam od niego kubek z zimną wodą.
- Dziękuję - powiedziałam bezgłośnie, uśmiechając się smutno.
Jego twarz wykrzywił grymas bezsilnej wściekłości, ale nic nie odpowiedział. Ciężko było żyć, wiedząc, że ci, którzy są twoja siłą, nienawidzą cię.
Odstawiłam kubek na stolik i powoli zwinęłam zwój. Nie chciałam, żeby cierpiał dłużej niż to konieczne.
Nigdy w życiu zwykła woda tak bardzo mi nie smakowała. Działała na moje gardło lepiej niż jakiekolwiek lekarstwo.
Drzwi znów skrzypnęły. Tym razem się nie przestraszyłam, choć powinnam. Do pokoju jak burza wpadła jakaś kobieta. Miała długie jasne włosy splecione w dwa warkocze, była wysoka i pulchna, kilka lat starsza ode mnie.
- Gdzie ona jest?! - krzyknęła przez łzy.
Patrzyłam na nią bezmyślnym wzrokiem, zastanawiając się, o kim ona mówi.
- No gdzie?! Odpowiadaj jak cie pytam! - Podbiegła do mnie i zamachnęła się ręką. Chciała mnie uderzyć
Odskoczyłam w bok. Wtedy jej wzrok padł na kubek, który wciąż trzymałam w dłoni.
- Skąd to masz?! Jak możesz pić z tego kubka?! On należał do niej! - Łzy zaczęły jeszcze obficiej płynąć po jej policzkach. Upadła na kolana i zaczęła przeraźliwie szlochać.
Współczułam jej. Tak strasznie cierpiała... Podeszłam do niej, dotknęłam jej twarzy i popatrzyłam w oczy.
Kilka dni temu zginęła jej matka. Bardzo za nią tęskni. Gdy widzi jej kubek dryfujący w powietrzu stwierdza, że ona ciągle tutaj jest i daje jej znak, jak ma się z nią skontaktować. Mamusia ją kocha, chce jej szczęścia, nie opuści jej. Wszystko będzie dobrze. Razem przetrwają wszystko.
Odsunęłam się od dziewczyny, ale wciąż czułam jej ból i tęsknotę. Nie mogłam odizolować się od tych emocji, widząc ją płaczącą i moich stóp.
- To nie była twoja matka - wyszeptałam przepraszająco. - To był inny duch. Jednak myślę, ze mogę ci pomóc.
Podniosła głowę i popatrzyła na mnie wielkimi szarymi oczami.
- Jak?! Ona nie żyje!
- Będziesz mogla z nią porozmawiać. - Mój głos brzmiał dziwnie spokojnie. Tak bardzo chciałam jej pomóc, tak bardzo pragnęłam jej szczęścia...
Poderwała się gwałtownie z podłogi.
- Naprawdę możesz to zrobić?
- Tak.
Utonęłam w jej uścisku. Poczułam się jak małe dziecko. Była ode mnie dużo wyższa, nie sięgałam jej nawet do ramienia, ale z nas dwóch to ja byłam silniejsza. Chociaż raz mogłam cieszyć się tym uczuciem.
- Chodźmy już.
- Gdzie? - pisnęła nienaturalnie wysokim głosem.
- Na cmentarz. Musisz mi pokazać grób swojej matki.
Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą na korytarz, a potem na zewnątrz. Nie miałam nawet czasu przyjrzeć się domowi,  w którym przebywałam. No i gdzie jest Aisu? Czyżby mnie zostawiła?
W mgnieniu oka znalazłyśmy się na cmentarzu. Wyglądał niesamowicie w świetle zachodzącego słońce. Tak strasznie, tak pięknie. Wszystko dookoła zdawało się wołać do mnie, abym zatrzymała się na chwilę i wysłuchała historii, pochowanych tu ciał, abym zobaczyła, jak odchodzą z nich dusze.
Jednak stojącą obok mnie dziewczynę interesowała tylko jedna dusza.
- Jak się nazywasz? - zapytałam, w końcu spoglądając na grób jej matki.
- Jun - odpowiedziała cichutko.
Podeszłam kilka kroków bliżej. Odetchnęłam głęboko, musiałam się skupić.
Splotłam palce obu dłoni i zatoczyłam nimi maleńkie kółeczko. Zamknęłam oczy, koncentrując się na Jun, jej uczuciach związanych z matka. Już prawie, jeszcze tylko chwila.  Gwałtownie rozprostowałam palce. Wokół grobu dostrzegłam delikatna połyskująca nić, a po chwili przede mną stała kobieta łudząco podobna do Jun.
Była zdezorientowana. Rozejrzała się dookoła. Jej wzrok padł na mnie, a potem na Jun. Spojrzała na córkę z miłością i spróbowała jej dotknąć. Nie mogła. Nie mogła dotknąć niczego i nikogo bez mojego wyraźnego  polecenia. Chyba to sobie uświadomiła, bo popatrzyła na mnie lodowatym wzrokiem.
- Czego chcesz? - warknęła.
- Daj jej znak, że tutaj jesteś - poleciłam chłodno.
Jej ręka powędrowała w stronę policzka Jun, która wzdrygnęła się pod tym dotykiem.
- Mamo? - pisnęła. - Naprawdę tu jesteś? Mamo! tak za tobą tęskniłam.
I wtedy jej ciało zaczęła pokrywać warstwa lodu. Nie wiedziałam co się dzieje, dopóki nie zobaczyłam stojącej u bram cmentarza Aisu. Zanim zdążyłam zareagować zacisnęła pięść, miażdżąc dziewczynę zamkniętą w lodowej bryle.Ukryłam twarz w dłoniach, chroniąc ją przed strumieniem krwi. Odwróciłam się i ujrzałam ducha unoszącego się nad tym co pozostało z ciała Jun. Nie było tego dużo. Wszystko zamieniło się w dziwną papkę przypominającą mielone mięso. Między nagrobkami leżała jej dłoń i kilka innych części ciała. Ale w najlepszym stanie była głowa. Oczy wypadające prawie z orbit, strużka krwi wypływająca z rozchylonych ust. Rozerwany policzek odsłaniający wszystkie zęby. Wiedziałam, że długo nie zapomnę tego widoku. W tym momencie cieszyłam się, że nie miewam snów.
Westchnęłam i uwolniłam matkę Jun z łączących ją ze mną więzów. Teraz obie mogły spokojnie przejść na drugą stronę.
- Jak mogłaś to zrobić?! - krzyknęłam.
Nie odpowiedziała. Jak zawsze. Podeszłam do niej powoli i spojrzałam w jej zimne złote oczy. Nie zauważyłam nawet śladu duszy. Nie miałam zamiaru szukać głębiej. Bałam się, że znajdę tam tylko pustkę.
Wyminęłam ją i ruszyłam w stronę gospody. Byłam cała we krwi. Dusiła mnie, miażdżyła. Tak jak lód Jun.
Jun. Była taka energiczna, porywcza, pełna życia. Wszystko odczuwała całą sobą. A teraz resztki jej ciała leżały porozrzucane między nagrobkami. Przynajmniej znów będzie z matką, którą tak kocha.
Dlaczego Aisu ją zabiła? Nie wiedziałam. Czy w ogóle miała jakiś powód? Nie miałam zamiaru pytać. Nie chciałam stać się taka jak ona, jak inni w Akatsuki. Miała zamiar walczyć o swoje człowieczeństwo do samego końca. Do samej śmierci.



Aisu

Noc na pustyni była zadziwiająca, jej porywisty wiatr, sypiący się dookoła piasek i chłód łudząco przypominający mi cieplejsze dni w Yukigakure. Dopiero teraz to dostrzegłam. Kiedy zrobiłam się tak nieuważna? Kiedy zaczęłam rozpamiętywać miejsce, którego nienawidziłam? Przez pobyt tutaj zaczęłam niszczyć wszystko czego potrzebowałam do przetrwania. Nie był to dobry znak. Nic nie było dobre. Zmusiłam się do otwarcia oczu i gdyby była we mnie choć minimalna cząstka człowieczeństwa, pewnie natychmiast bym tego pożałowała. Czemu? Piasek, który leciał prosto w stronę moich oczu zamarzł i opadł ciężko na ziemię. Wzięłam głęboki oddech. Jeden, drugi... dziewiąty i wciąż czułam, że się duszę, w swojej obecności. Paradoksalnie nie działałam destrukcyjnie tylko na innych, na siebie również. Powoli odwróciłam się w stronę, z której usłyszałam szmer. Znalazłam się przed Liderem. Oczy miałam szeroko otwarte choć nie byłam zdziwiona widząc go przed sobą, wiedziałam, że nadchodzi. Może byłam tylko zbyt przestraszona żeby je zamknąć. Jego mroczna sylwetka, o idealnych proporcjach, odcinała się na tle księżyca. Samo w sobie było to piękne i przerażające. Idealne. Czułam, że Jemu też się podoba.
- Pójdziecie na południe. Cel znajduje się w jednej z ukrytych wiosek. Wiadomość, że Morderca z Kraju Śniegu opuścił granicę już się rozniosła, więc sami zaczną was szukać. Masz zabić szybko, ale boleśnie wszystkich, którzy nosić będą sygnety z kwiatem wiśni, ten którego sygnet nie będzie miał jednego płatka ma widzieć ich śmierć. Gdy będzie po wszystkim, spytasz się go o Sutingu, jeżeli nie odpowie zrób to bardzo boleśnie i wolno. Mei Hayashi zajmie się nim po ewentualnej śmierci. Będzie wiedziała co robić. Daję wam dwa dni. Pierwszego dnia, rankiem spotkamy się w siedzibie, wiesz jak to zrobić. - Jego głos odbijający się echem wtłaczał każde słowo do mojej głowy, stawał się moją mantrą. Nie przewidywałam komplikacji podczas tej misji. Zabić, zdobyć informacje, zabić.  Robiłam to przedtem wiele razy, jednak z tą idiotką u boku wszystko mógł trafić szlag.
- Ona zginie - powiedziałam, pozwalając swoim powiekom opaść. Nawet przez ułamek sekundy nie wątpiłam, że to się nie stanie. Przez twarz Lidera przemknął gniew. On też o tym wiedział.
- Więc będziesz ją chronić. - Widziałam, że chciał coś dodać, ale zbyłam go machnięciem ręki. Nie wiem czy w obecności szefa organizacji morderców było to stosowne zachowanie, ale kto by się tym przejmował.
- Wtedy zginiemy obie. - Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam, gdybym tylko coś czuła pewnie zaczęłabym się śmiać. Zabicie mnie, zabicie go... potencjalnie problematyczne.
- Wierzysz w to, że istnieje osoba, która będzie w stanie cię zabić? - spytał, a nuta ironii w jego głosie mówiła sama za siebie. - Ja dałbym radę, ale obawiam się, że to działa w dwie strony. Zabić, przesłuchać, zabić. - Już go nie było, ale nie zostałam sama. Była tu jeszcze jedna osoba, którą miałam ochotę zlikwidować.
- Nie przyszłaś. - Spojrzałam na idącego w moją stronę mężczyznę. Jak zwykle odsłaniał w uśmiechu wszystkie rekinie zęby, tym razem jednak pod tą maską widziałam niemą groźbę. Bardzo słabo kamuflował swoje emocje, szkoda. W jednej sekundzie otworzyłam oczy, a w drugiej obserwowałam Kisame trzymającego Samehadę przy mojej szyi. Wielka szkoda. Klon zniknął chwilę przed odcięciem głowy.
- Zawsze jeden krok przed wszystkimi, tak? - Szept dochodził zza moich pleców, tych prawdziwych o ile jakakolwiek cząstka mnie była realna. Wiedział, że nie może mi zaszkodzić w żaden sposób, choć krzywdzenie mnie nie było jego celem.
- Nie jestem twoim wrogiem dziecinko. Nadejdzie dzień, w którym staniemy razem do walki przeciwko całemu światu. Tylko my wiemy jak to jest żyć z nim, tylko my damy radę to przetrwać, dlatego musisz przeżyć. - Przez chwilę zastanawiałam się jaka ludzka reakcja była najlepsza do skwitowania tych słów. Śmiech.
- Niczego już nie muszę, niczego już nie chcę, na niczym już mi nie zależy. Uczucia zniknęły razem z chęcią i przymusem, choć nie nazwałabym tego co mam teraz wolnością. Wszystko sprowadza się do jednego. Cel. Otrzymać, namierzyć, zlikwidować, przesłuchiwać, zabijać, torturować. Przeżycie straciło znaczenie, przedstawienie trwa, tak długo jak chcę, by trwało. - Patrzył na mnie, ale nie tak jak poprzednio, coś się zmieniło, coś odeszło, coś się ujawniło.
- Morderca z Yukigakure, huh? - Zdziwił mnie fakt, że mimo złości zdobył się na żartobliwy ton. Byłam gotowa na atak, na krew, lód, słodki zapach śmierci. Cholera. - Nie jestem twoim wrogiem, nie chcesz żebym nim był.
- A kim jesteś? Nikim. Tak samo żałosny jak wszyscy. Możesz mieć być trochę silniejszy od reszty, ale wciąż jesteś nikim. Jeżeli staniemy do walki przeciwko sobie, zginiesz. Równie dobrze możemy być wrogami. - Nie mogłam pojąć czego nie rozumie w moich wypowiedziach. Samotność, była jedynym właściwym wyborem. Nie potrzebowałam go, nigdy nie prosiłam o przyjaciół.
- Trochę silniejszy od reszty... uznam to za komplement, a skoro to był komplement to myślę, że nie będziemy wrogami. - Byłam już tym zmęczona. Rozmowa, wiele pustych, niczego nie wnoszących słów. Dość.
- Odejdź - powiedziałam po chwili ciszy. Nie posłuchał.
- Będę cię obserwował, dziecinko. Zawsze będę w pobliżu żeby ci pomóc, bo musisz przeżyć. Bo oni chcą żebyś przeżyła. Wbrew temu co ci się wydaje, to nie ty decydujesz o swoim przeznaczeniu. Powinnaś to wiedzieć Morderco z Yukigakure. Powinnaś wiedzieć. - Było coś w jego słowach, coś co nie dawało mi spokoju nawet długo po jego odejściu. Przede wszystkim to, że miał rację. Czemu nie mógł się mylić? Choć raz mógł się mylić. Kisame, potwór próbujący wkraść się do mojego umysłu. Czemu się nie mylił? Zostałam sama, tego właśnie chciałam, ale było coś jeszcze. Chaos. Chaos panujący w moich myślach. Wszystko w co wierzyłam, wszystko co właśnie rozpadało się, tak jak moje wnętrze dawno temu, na maleńkie kawałeczki, coraz mniejsze, w końcu tak małe, że już nie dało się ich pozbierać. Przykre.
  Mei Hayashi zjawiła się wcześnie. Po treningu jaki ze mną odbyła nie powinna być w stanie dojść w to miejsce, interesujące. W samo południe, gdy słońce było w zenicie, otworzyłam oczy świadoma tego jak bardzo zirytowałam swoją partnerkę. Nie kazałam jej być wcześniej. Ruszyłam na południe, tak jak tego chciał lider. Zdawałam sobie sprawę, że ta misja nie będzie przebiegała tak łatwo. Nie z nią u boku. Biegłam wolno, jednak dla Mei moje tempo było zbyt szybkie. Nie mogłam zwolnić. Na wykonanie zlecenia dostałyśmy dwa dni, poza tym byłam świadoma tego, że gdy ta głupia mała Kunoichi opadnie z sił będę mogła powrócić do swojego normalnego tempa. Badanie okolicy, która nie była skuta lodem również nie poprawiało sytuacji.  Jak mam do cholery zrobić w dwa dni?! Instynkt powoli przejmował nade mną kontrolę, sprawiając, że skupiałam się tylko na celu i przeszkodach stających na mojej drodze. Dzięki małym śnieżynkom wiedziałam, że już za nami wyruszyli. Podejrzewałam, że będą nas śledzić.
  Po kilku godzinach Mei wreszcie osłabła. Przez całą drogę słyszałam jej ciężki oddech i coraz głośniejsze kroki, czekałam tylko aż się podda, by móc zamknąć ją w lodowej klatce. Nareszcie. Już nic mnie nie ograniczało. Rozwinęłam pełną prędkość jeszcze bardziej skupiając się na okolicy. Drzewa, krzewy, zieleń, wszędzie mógł kryć się wróg. Założyłam kapelusz, nie mogłam ryzykować zbyt szybkiego rozpoznania, przedwczesnego pojedynku. Z tego co zrozumiałam czekać miała na nas armia shinobi, a przecież nie mogłam osiągnąć limitu. Czemu akurat za wykorzystywanie potęgi lodu płaci się taką cenę? Cholera. Powoli zbliżałyśmy się do małej wioski, to nie ona była celem misji, ale mogłam w niej porzucić swoją partnerkę i udać się na mały zwiad. Wzbiłam się w powietrze i niemal bezdźwięcznie opadłam na dach budynku. Słońce powoli zachodziło, ludzie rozchodzili się do swoich domów bardzo szybko. Nie podobało  mi się to. Przeskoczyłam przez kilka dachów, a gdy zobaczyłam najbliższą gospodę zeskoczyłam w alejkę i powoli, starając się, by nie przyciągnąć uwagi ruszyłam w jej stronę. Zniszczyłam klatkę, w której znajdowała się Mei i złapałam jej bezwładne ciało nim uderzyło o ziemię. Otworzyłam drzwi budynku, głupi krok. Dzwonki wiszące nad wejściem zadźwięczały ściągając uwagę trzech osób, będących w środku. Powoli podeszłam w stronę właściciela. Czułam jego strach, pozostałej dwójki również. Spojrzałam na dziewczynę spoczywającą na moich rękach po czym zamknęłam oczy.
- Pokój dla jednej osoby, na jedną noc- powiedziałam chłodno. W mojej głowie pojawił się obraz jego ruchów. Widziałam jak sięga po kluczyk, widziałam spojrzenia dwóch mężczyzn stojących obok niego. Jedną ręką zdjęłam z głowy kapelusz i wyciągnęłam z kieszeni płaszcza pieniądze.
- Ludziom bardzo śpieszy się do domów, a mamy taki malowniczy zachód słońca. Czy to nie dziwne? - Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym jeden z nich skiną głową.
- Wszyscy się boją. Po wioskach krążą plotki, że Morderca z Yukigakure opuścił swój kraj, każdy obawia się ataku. Nawet my prości ludzie wiemy, że ta osoba sieje spustoszenie w Kraju Śniegu. Cóż... Panienkom również radziłbym już nie wychodzić po zmroku. - Właściciel podał mi klucz do pokoju, a ja położyłam na stoliku pieniądze. Nie mogłam pozwolić wejść mu w kontakt z moją skórą, zapewne nikt nie miał jej tak chłodnej.
- Morderca z Yukigakure... - Uśmiechnęłam się tajemniczo i z powrotem nałożyłam na głowę kapelusz.
- Pokój znajduje się na piętrze, na prawo od schodów. Miłej nocy. - Ruszyłam w kierunku schodów, uważając, by nie uderzyć głową Mei w ścianę. To nie tak, że wizja tego nie była kusząca. Gdy weszłam do pokoju musiałam zastanowić się nad kolejnym krokiem. Rzuciłam dziewczynę na ziemię, nie zastanawiając się czy dozna jakiegoś poważniejszego urazu. Mało prawdopodobne było to, że jej mózg może jeszcze bardziej ucierpieć.
Właściciel gospody na pewno zaczął coś podejrzewać. To dobra wiadomość. Nie musiałam sama szukać tych, którzy szukali mnie. On ich ściągnie. Kwestia czasu. Czas, czas, mam go coraz mniej. Tik-tak, tik-tak. Wyskoczyłam oknem, nie mogłam się dłużej ociągać. Wyruszyłam do następnej wioski, by zobaczyć z kim będę musiała walczyć.
Było ich dużo, dużo więcej niż przypuszczałam, jednak nie było to wielkim zagrożeniem. Nawet w takiej ilości byli zbyt słabi, by mnie pokonać. Wszyscy nosili sygnety, o których mówił lider. Organizacja, klan? To pytanie nie dawało mi spokoju od dłuższego czasu. Przesyłany przez śnieg obraz również niewiele mi na ten temat mówił. Jedyne czego byłam pewna to to, że nie ma wśród nich osoby, której szukam.
   Wróciłam dopiero rano. Mei nie było już w pokoju, zapowiadały się kłopoty. Mała, głupia kunoichi, gdzie jesteś? Westchnęłam ciężko, rozsyłając po okolicy śnieg. Nie wiedziałam, gdzie mogła się udać, a nie miałam czasu na szukanie. Jeden dzień. Został nam jeden cholerny dzień na wymordowanie tylu osób i powrót. Znalazłam ją na cmentarzu. Była z jakąś dziewczyną. Dobrze wiedziałam co chciała zrobić. Czułam, że przenosi mnie do bram cmentarza. Idiotka. Wyciągnęłam rękę odsłaniając trupiobladą skórę. Ciało dziewczyny stojącej obok mojej partnerki zaczął pokrywać lód. Zacisnęłam dłoń w pięść, sprawiając, że jej ciało zostało zmiażdżone.
- Jak mogłaś to zrobić?! -  Mei przez chwilę stała w bezruchu, ale w końcu zdecydowała się na podejście w moją stronę. Spojrzała w moje złote oczy, stając do pojedynku, którego nie mogła wygrać. Porzuciła moje spojrzenie i wyminęła mnie. Idź mała kunoichi, idź i żyj.
   Zamknęłam oczy i w jednej chwili przeniosłam się do siedziby Akatsuki. Wszyscy oprócz Mei już tam czekali. Jedni wyglądali normalnie, inni, znajdujący się na misjach tak jak ja, pojawili się w formach przypominających hologramy. Specyficzna umiejętność.
- Spóźniłaś się - warknął Pain, zajmujący w kręgu miejsce naprzeciwko mnie.
- Małe komplikacje. Nie powiedzieli? - Spojrzałam na Hidana i Kakuzu, którzy stali obok mnie. Więc to tak... Lider wysłuchiwał raportów z zakończonych misji innych członków, ale ja niezbyt zwracałam na nich uwagę. Przeniosłam wzrok na mężczyznę w pomarańczowej masce, stojącego obok Paina, Tobiego. Nie pasował tu. Chyba wyczuł moje spojrzenie, bo obrócił głowę w moim kierunku.
- Koniec spotkania, rozejść się. - Na chwilę moje serce zamarło. Gdy płomień świec znajdujących się w pomieszczeniu zamigotał dostrzegłam jego oko. Wszędzie byłam w stanie je rozpoznać. Powróciłam do swojego normalnego ciała. Stałam przed bramą cmentarza zastanawiając się czy to w ogóle możliwe. Oczywiście, że to było możliwe. Witaj Obito, tyle lat się nie widzieliśmy. 

[ Witamy ponownie ;) Trochę nas nie było, ale powracamy do pisania! Mamy nadzieję, że ten dość obszerny rozdział wynagrodzi, chociaż w najmniejszym stopniu, czas oczekiwania. Zapraszamy do komentowania i dziękujemy za poprzednie wypowiedzi. Do następnego ^^ ]