sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 1

Aisu

- Zaprowadzisz ich albo zginiesz. - Rozzłoszczony głos mężczyzny wypełnił całe pomieszczenie - Twoje życie za ich życie, wybieraj.- Spojrzałam na zamaskowaną postać siedzącą przede mną. Był to pierwszy raz kiedy odrzuciłam oferowane zadanie i pierwszy raz, gdy ktoś mi groził. Od kiedy zostałam płatnym zabójcą Yukigakure, Wioski Ukrytej w Śniegu niosłam ze sobą strach, dosłownie. Dawno temu przestałam odczuwać ból fizyczny i psychiczny, szczęście, smutek, miłość, a nawet nienawiść. Z nieznanych powodów byłam pozbawiona wszystkiego, oprócz strachu, jedynej emocji, którą byłam w stanie odczuwać u siebie, u innych, wszędzie. Właśnie dla tego byłam uznawana za mordercę idealnego, zabijałam bez chwili wahania, bez wyrzutów sumienia, bez duszy, a mimo to nie chciałam przyjąć tego zadania. Celem mojej misji było dostarczenie osób, które znałam od dzieciństwa w ręce ludzi, którzy mieli ich torturować miesiącami by wyciągnąć potrzebne informacje. Nie współczułam im i w żadnym stopniu mi na nich nie zależało, to było niemożliwe, nawet gdybym chciała, a jednak byłam do nich przyzwyczajona i nie uśmiechało mi się to, że mam już ich więcej nie zobaczyć. Tylko, że nie mogłam tego nikomu okazać.
- Zrobię to- powiedziałam w końcu, głosem zupełnie beznamiętnym i niemal natychmiastowo zostałam obdarowana perlistym, rozradowanym śmiechem.
- Jak miło robi się z tobą interesy. Wyruszasz natychmiast- tu zrobił przerwę, a ja zobaczyłam, że wykonuje niewielki gest ręką. Chwilę później wielkie mosiężne drzwi otworzyły się i zobaczyłam zarys dwóch osób oświetlanych przez światło księżyca, uświadamiając sobie, że nie bez powodu mamy wyruszyć pod osłoną nocy. Już sam fakt, że osoba tak silna jak ja musiała ich eskortować budził we mnie pewne podejrzenia. Skinęłam głową, po czym bez słowa ruszyłam w stronę moich dawnych kompanów. Byłam ostatnią osobą posługującą się Uwolnieniem (Stylem) Lodu, zaawansowanym żywiołem kekkei genkai. Dzięki łączeniu chakry opartej na wietrze i wodzie mogła, z łatwością tworzyć własny lód i władać nim wedle woli jednak często wszystko szło o krok dalej i działo się to mimowolnie, pochłaniając minimalne ilości chakry. Używanie Stylu Wody i Wiatru zabiera jej większe ilości jednak wiele z technik, które wykonywałam oddawało mi ją z nawiązką.  Ja nie dostarczam ludzi, ja ich zabijam. Coraz bardziej mi się to nie podobało.
- Aisu Sugi, to ty jesteś naszym katem? Czemu? - Spojrzałam na mężczyznę wypowiadającego te słowa. W normalnych okolicznościach pewnie bym go nie poznała jednak teraz  nie miałam wątpliwości do kogo należą te rude włosy. Yukio Inoguchi. Nie odpowiedziałam, skierowałam na niego swój obojętny wzrok po czym zamknęłam go w lodowej klatce razem z Hiroshim Kawachim.
- Cudownie- wykrzyknął mój rozradowany, anonimowy zleceniodawca po czym z zadowoleniem klasnął w dłonie. - Miłej podróży.- Zamknęłam oczy i wystrzeliłam do przodu w swoim niezmordowanym biegu. Od czasu do czasu spoglądałam na podążającą za mną lodową klatkę choć padający śnieg i odrobinka chakry sprawiały, że wiedziałam o wszystkim co się działo w promieniu kilkudziestu kilometrów. 
Był to pierwszy raz kiedy opuszczałam Kraj Śniegu. Czułam duszący strach wraz ze zmniejszającą się ilością śniegu i lodu oraz wschodzącym coraz wyżej słońcem. Jakbym zostawiała cząstkę siebie, która już nigdy miała nie wrócić na swoje miejsce. W końcu się zatrzymałam. Nie czułam zmęczenia, ale to co zobaczyłam przyprawiło mnie o lekki atak paniki. Zielona trawa, kwiaty, liście na drzewach. Wszystko tak intensywne, tak rażące. Rozglądałam się analizując każdy szczegół i szukając potencjalnego zagrożenia. Nie było już śniegu, a stworzenie go przykułoby uwagę każdego kto znajdował się w zasięgu. Byłam zdana na siebie i swoje doskonalone przez lata umiejętności, lecz nie to się liczyło.
- Yukio, Hiroshi - powiedziałam w tym samym momencie, w którym moja lodowa klatka zniknęła. Ich miny były różne. Yukio był zdezorientowany, a Hiroshi rozradowany.
- Aisu, wiedziałem, wiedziałem, że tego nie zrobisz. Dziękuję ci, dziękuję- mamrotał ten drugi gotowy, by paść mi do stóp.
- Wybaczcie.- Po tym jednym słowie oboje zostali uwięzieni w lodzie po szyję. Czułam ich strach, który mi samej pozostawał obojętny. Tak musiało być. Po raz ostatni spojrzałam obydwu w oczy sprawiając, że moje żółte tęczówki były ostatnim co zobaczyli. - Ja zrobię to szybko, oni robiliby to miesiącami. - Zacisnęłam pięść, a lód w okół nich powtórzył mój gest, miażdżąc ich ciała w ułamku sekundy. Tak zginęli wszyscy ludzie, których znałam w dzieciństwie. Ci sami, którzy wmawiali mi, że jestem przeklęta ze względu na moje kekkei genkai. Szkoda, że nie mogłam czuć ani odrobiny złości, czy zadowolenia.Odwróciłam się plecami i ruszyłam przed siebie wycofując lód ze zmiażdżonych ciał. Nie wykonałam zadania, musiałam uciekać jak najdalej nim wpakowałaby, się w większe kłopoty. 
Nie zwalniałam ani na chwilę aż dotarłam do lasu. W chwili, gdy miałam usiąść dostrzegłam lecące kunai. Był to bardzo amatorski atak, który zapewne miał tylko sprawdzić moją czujność. W mgnieniu oka utworzyła się przede mną lodowa osłona, w którą wbiła się broń. Wytężyłam wzrok by zobaczyć dwie wyłaniające się z zarośli postacie. Byli to mężczyźni ubrani w długie czarne płaszcze z czerwonymi chmurami. Bez wątpienia członkowie Akatsuki. 
- Byłaby idealna na ofiarę - powiedział niższy, siwowłosy do swojego partnera, który na twarzy miał czarną maskę odsłaniającą jedynie najdziwniejsze oczy jakie kiedykolwiek widziałam. Nie miały źrenic i były całe zielone nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby jego twardówki nie były czerwone. Zaczynałam się bać.
- Jak się nazywacie członkowie Akatsuki - spytałam, patrząc na nich wyzywająco. Z moich źródeł znałam tylko podstawowe informacje na temat tej organizacji i to właśnie ten brak wiedzy stanowił największy problem.
- Hidan, a to jest...
- Kakuzu - powiedziałam, uprzedzając go. Słyszałam o nim dawno temu jednak nigdy wcześniej nie spotkałam - Czego chcecie? - dodałam przyglądając się im uważnie i układając w głowie plan ataku.
- Ciebie- warknął siwowłosy po czym rzucił się w moją stronę z szybkością godną ninja rangi S. Wyskoczyłam w górę, unikając ataku w ostatniej chwili. Choć byłam dobra w walce wręcz, zazwyczaj wycofywałam się i walczyłam z odległości. Z dystansu o wiele łatwiej przychodziło mi kontrolowanie sytuacji. Lodowy deszcz wypowiedziałam w myślach na co z nieba zaczęły spadać setki drobnych i niezwykle ostrych lodowych odłamków. Opadłam na gałąź przyglądając się efektom mojej techniki, a to co zobaczyłam było wyjątkowo niewdzięczne. Hidan stał naszpicowany moimi ostrzami śmiejąc się szyderczo. Właśnie wtedy zrozumiałam na czym polega jego siła. Każdy przebity na wylot ninja padłby na ziemię i zginął chyba, że byłby nieśmiertelny.
- Nie śmiej się tylko ją schwytaj idioto - krzyknął do niego Kakuzu, gdy ja wyciągałam z roślin jak największe ilości wody zamrażając je i tworząc nowy lód. Musiałam przeciągać walkę jeszcze przez jakiś czas. Chmury burzowe stawały się coraz większe ale ja potrzebowałam ulewy. Siwowłosy znów ruszył do ataku, który lód skutecznie odpierał. Jak na członka tak potężnej organizacji przestępczej mimo swojej nieśmiertelności był po prostu słaby.
-Nie uda ci się mnie zabić- powiedziałam, kierując lód na jego ramiona i nogi. W tej chwili był mój- tak samo jak mi ciebie, ale ze zmiażdżonym ciałem będziesz bezradny.- Tym razem to ja się śmiałam, patrząc jak uwięziony w lodzie po szyję mężczyzna próbuje się uwolnić. Żałosne. W momencie, w którym miałam zakończyć tą farsę techniką Szkarłatnego Lodu poczułam, że coś oplata moje ciało. Odwróciłam się do tyłu i wiedziałam, że popełniłam błąd, lekceważąc Kakuzu. Stał bez płaszcza, a szwy wychodzące z jego ramion wchodziły na moje ciało. Próbowałam je odciąć, ale było ich za dużo. Po raz pierwszy nie mogłam opanować tego co się dzieje.
- Co robisz pieprzony staruchu. Ja miałem ją załatwić- krzyczał rozwścieczony Hidan, wciąż bezskutecznie próbując się uwolnić.
- Ratuję cię bezużyteczny kretynie. Doton:Domu- wysyczał w chwili, w której skóra na jego ramionach stawała się ciemnobrązowa. Sekundę później uderzył pięścią w lodową pułapkę, w której był uwięziony jego przyjaciel. Jeżeli próbował tym sposobem zniszczyć moje dzieło nie miał na to szans, jeszcze nikt tego nie dokonał. Uśmiechnęłam się pod nosem, patrząc na nienaruszony twór. Gdy już miałam powiedzieć, że to bezcelowe na lodzie zaczęły pojawiać się rysy, pęknięcia. W mojej głowie rodziło się wiele pytań, przede wszystkim jak udało mu się to zrobić, ale było to teraz bez znaczenia, bo udało mi się uwolnić od jego szwów.
-  Czemu chcecie mnie zabić- warknęłam spoglądając na nich i na niebo, które nie chciało uronić ani kropelki deszczu.
- Nie chcemy cię zabić, jeszcze nie. Jesteś potrzebna naszej organizacji, my mamy cię tylko do niej sprowadzić. Po tylu latach czekania aż opuścisz Kraj Śniegu wreszcie możemy to zrobić. Zakładam, że teraz pójdziesz z nami dobrowolnie- słuchałam zamaskowanego Kakuzu dokładnie analizując jego słowa i czując narastający strach, który powoli zaczął paraliżować moje kończyny. Cholera, nie teraz, jęknęłam w duchu.
-Skąd pomysł, że będę chciała z wami gdziekolwiek iść - wycedziłam przez zęby, starając się opanować szalejącą we mnie panikę. Byłam potrzebna Akatsuki co oznaczało, że moja śmierć jest tylko kwestią czasu.
-Dokąd chcesz wrócić? Do swojej wioski, którą zdradziłaś, do znajomych ludzi, których zabiłaś czy do swojego dobrze płatnego fachu, w którym będziesz ścigana za niewykonanie ostatniego zadania? Nie masz do czego i do kogo wracać, a tej walki nie wygrasz więc albo pójdziesz z nami albo zginiesz. Co wybierasz- zaklęłam w myślach. Chcąc nie chcąc ten typ miał rację. Oprócz swojego życia nie miałam już niczego innego do stracenia ponadto strach już niemal w całości sparaliżował moje ciało, a bez możliwości poruszania się technika Kakuzu zniszczyłaby doszczętnie mój lód.
-Pójdę z wami- powiedziałam w końcu zamykając oczy i pozwalając lodowi podnieść moje prawie bezwładne ciało. Ograniczenia ruchu były tylko jednym z wielu skutków ubocznych zbyt częstego i intensywnego używania mojego kekkei genkai.
-Dobra decyzja dziewczyno, ruszamy- odrzekł z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
     Przed siedzibę Akatsuki dotarliśmy w środku nocy. Wszystko potoczyłoby się szybciej gdyby nie to, że dopiero w połowie drogi zaczęłam poruszać się o własnych siłach rozwijając przy tym ogromne prędkości. Byliśmy na pustyni, tylko tyle wiedziałam, bo dookoła było całkowicie ciemno. Zupełnie jak w bezksiężycowe noce w Yukigakure tylko, że to jeszcze nie była ta faza. Księżyc powinien świecić jasno na niebie tymczasem on zupełnie zniknął. 
-Hidan- warknął Kakuzu, a ten wyrzucając z siebie wiązankę przekleństw zakrył dłonią moje oczy. Nie wątpiłam, że były to zbędne środki ostrożności. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo jednak w końcu usłyszałam zgrzytanie i dźwięk przypominający przesuwanie głazu. W chwili gdy wszystko ucichło "odzyskałam" wzrok co wciąż nie było pomocne. Widziałam jedynie wąski korytarz oświetlany przez skąpe światło świec. Postawiłam krok do przodu wstępując tym samym do wnętrza siedziby Brzasku o dziwo nie czując strachu. Ciemność, mrok, to mnie nie przerażało, już nie.
-Lider chce z tobą porozmawiać więc lepiej się pośpiesz on nie lubi czekać. Dam ci też pierwszą i ostatnią darmową radę. Przytakuj mu we wszystkim bo zginiesz- i to by było na tyle jeżeli chodzi o poczucie bezpieczeństwa. Zostałam brutalnie popchnięta do przodu przez jednego z mężczyzn już nie wiedziałam, którego. Wszystko było labiryntem wąskich, ciemnych korytarzy. Nie wiedziałam gdzie mnie kierują, po prostu szłam aż do momentu gdy znalazłam się przed dużymi metalowymi drzwiami zupełnie sama. Lekko je uchyliłam niepewna tego co zastanę w środku.
- Wejdź. - Głęboki, niski głos dochodził z wnętrza pomieszczenia. Odetchnęłam, czując jak po moim ciele przebiega przyjemny dreszcz. Tym razem strach mógł mi dać siłę, której potrzebowałam, przyjemność, której tak długo nie odczuwałam. Weszłam do pokoju, który był równie mroczny jak cała reszta tego w co się wpakowałam. Na środku stało duże biurko, za którym siedział wyprostowany mężczyzna oświetlany przez blask świec stojących na ziemi. Wyglądał przerażająco i nie ulegało wątpliwości, że skoro jest przywódcą potężnej organizacji przestępczej właśnie taki jest. Po raz kolejny zaczynałam się bać.
- Aisu Sugi, poszukiwana w całym Kraju Śniegu płatna morderczyni... Wreszcie się spotykamy. Jaka szkoda, że musieliśmy czekać na to tyle lat- powiedział, a ja patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana, nie mogąc oderwać wzroku od emanującej od niego potęgi i oczu, które bez problemu rozpoznałam. Rinnegan. Chyba do tej pory nie zdawałam sobie sprawy przed jaką siłą zostałam postawiona. Nie czułam się gorsza, nie bez powodu znalazłam się w tym miejscu. Moje oczy, choć zwyczajne, kryły w sobie klątwę, przekleństwo towarzyszące mi od narodzin. Lód.
- Czemu czekaliście skoro jesteście małą armią profesjonalnych zabójców- spytałam w końcu głosem jak zwykle obojętnym. Lider uśmiechnął się delikatnie, a mimo wszystko nie wyglądał mniej strasznie.
-My wiemy wszystko Aisu, również to, że w Kraju Śniegu jesteś nie do pokonania, śmiercionośna jak każdy z członków tej organizacji- odparł, a ja zupełnie zmieniłam swoje nastawienie względem niego. - Jesteś nam potrzebna, twoje Kekkei Genkai to potęga, której nie posiada nikt inny, ponadto posiadasz istotną dla nas wiedzę na temat Wioski Ukrytej w Śniegu. Możesz mieć znaczący wpływ na koniec tego świata. Niewielu z tej organizacji dałoby radę cię pokonać, niewielu z tego świata dałoby radę zmierzyć się z twoją naturą. Daję ci wybór, Aisu. Przyłącz się do nas albo zgiń. - To stawało się już powoli nudne, po raz trzeci w ciągu dwóch dni zostałam postawiona przed tym samym wyborem i znów nie miałam szansy na ucieczkę. Nie chciałam już uciekać. Na krótką chwilę przymknęłam powieki, w tej chwili miałam już wszystkiego dość.
- Dołączę do was- powiedziałam w końcu i spojrzałam na zadowoloną twarz Lidera uświadamiając sobie, że słowa te były początkiem mojej śmierci.
-Witaj w Akatsuki, Aisu Sugi- powiedział po czym wstał i wypowiedział coś pod nosem. Chwilę później drzwi do jego gabinetu otworzyły się i do pomieszczenia wpadł rozzłoszczony Kakuzu- zaprowadź ją do pokoju- powiedział Pain i znów zaczęło się to co miało się skończyć. Zostałam wypchnięta z gabinetu i ciągnięta korytarzami aż znalazłam się przed, tym razem, drewnianymi drzwiami.
Westchnęłam głęboko i weszłam do pokoju,  który od teraz miał być moim. Oświetlany był przez kilkanaście świeczek stojących w różnych miejscach. Rozejrzałam się dookoła, analizując każdy fragment pomieszczenia i zdając sobie sprawę, że było zupełnie normalne. W rogu stało łóżko, obok niego szafka nocna przy przeciwległej ścianie znajdował się stolik i szafki. Po mojej lewej stronie, zaraz obok wyjścia, znajdowały się kolejne drzwi prowadzące do niewielkiej łazienki. Zupełnie jakby obok mnie nie mieszkali jedni z najlepszych i najgroźniejszych znanych ninja, zupełnie jakbym teraz nie była jednym z nich.

Mei

Szłam powoli przed siebie. Znajdowałam się w jakimś mieście. Nie wiedziałam jakim. Wiatr bawił się moimi długimi brązowymi włosami. Zachodzące słońce raziło mnie w oczy, ale nie zatrzymywałam się. Nie mogłam. Wiedziałam, że jeśli przestanę iść już nigdy nie wznowię swojego marszu, nie będę miała sił, żeby żyć. Zawsze tak było. Nie znosiłam nocować w żadnym mieście. Pragnienie żeby zostać w nim na zawsze było zbyt silne. A ja nie mogłam się poddawać. Nie chciałam pokazywać rodzicom, że mieli rację, że nadaję się tylko do roli kury domowej. Oni nigdy we mnie nie wierzyli. Od samego początku byli przeciwko mnie.
Od zawsze widziałam osoby, których nie powinnam dostrzegać. Jako mała dziewczynka bałam się ich. Piszczałam i krzyczałam, kiedy słyszałam ich wyzwiska pod moim adresem, zasłaniałam się ramionami przed ich ciosami, które nigdy nie mogły mnie dosięgnąć. Wszyscy uznali, że jestem szalona, że jestem wariatką. Mało brakowało, a zamkniętoby mnie w psychiatryku. Na szczęście w porę się opamiętałam i przestałam opowiadać komukolwiek co widzę. A widzę... duchy. Do tej pory nie wiem jak udawało mi się wtedy je przyzywać, zaburzać ich wieczny spokój, ściągać z powrotem na ziemię. Teraz opanowałam tę technikę do perfekcji. Z każdym kolejnym dniem jestem w tym coraz lepsza. Wystarczy że określę teren, a wtedy wszystkie osoby, które kiedykolwiek w danym miejscu umarły są pod moją kontrolą. Tylko ja je widzę, tylko ja mogę im rozkazywać, tylko mnie nie mogą skrzywdzić, tylko ja słyszę ich pełen bólu i nienawiści krzyk, gdy je wykorzystuję i zmuszam je, aby zostały ze mną, zamiast udać się na lepszą stronę. Zawsze noszę też przy sobie zwoje, w których przechowuję najlepszych wojowników jakich spotkałam na swojej drodze. Dzięki temu nie muszę się martwić, że znajdę się w miejscu, w którym nikt nie umarł. Wiem. Jestem potworem. Ale obiecałam sobie, że zawsze będę silna, że udowodnię wszystkim, że choć jestem niska i drobna to nie dam sobą pomiatać. Poradzę sobie, choćbym miała zamienić się w bezdusznego mordercę, który zabija niewinnych ludzi tylko po to żeby mieć ducha, któremu mógłby rozkazywać.
 Nikt nigdy nie uczył mnie walczyć. Do wszystkiego musiałam dojść sama. Niektóre umiejętności zdobyłam przez całkowity przypadek. Kiedyś jakiś facet napadł mnie na pustyni. Chciałam przywołać ducha, wyznaczyłam teren i chyba trochę za bardzo usiłowałam się skupić. Straciłam przytomność. Następne co sobie przypominam to rozkładająca się twarz jakiegoś mężczyzny. Okazało się, że moja moc chwilowo ściągnęła jego ducha do ciała. W miejscowej bibliotece znalazłam potem książkę, która wyjaśniła mi, że użyłam techniki zwanej Ninjutsu Reinkarnacji. Z tego co przeczytałam wynikało, że powinnam już nie żyć. Później tygodniami ćwiczyłam tę technikę za każdym razem stając się silniejszą. Przestałam dręczyć dusze dopiero kiedy mogłam jej użyć nie tracąc z wycieńczenia przytomności.
 Niedawno odkryłam też, że potrafię leczyć ludzi. Niestety nie mam warunków, żeby doskonalić tą umiejętność. Ktoś mnie ściga. Wiem, że nie mogę się nigdzie zatrzymywać. Sypiam na całkowitym odludziu, w wioskach zatrzymuję się tylko na posiłek. Przez cały dzień maszeruję równym krokiem przed siebie. Nie zwalniam, nie przyśpieszam, nie odpoczywam. Kiedy nie mam już sił ustać na nogach i padam na kolana i dopiero wtedy szukam bezpiecznego schronienia na noc. Ten tryb życia niezbyt mi odpowiada, ale nie mam zamiaru dać się złapać. Kimkolwiek jest poszukująca mnie osoba, nie chcę wpaść w jej ręce.
Dzisiaj zmęczenie dopadło mnie w samym środku wioski. Walczyłam ze sobą, żeby nie upaść na ziemie, nie zwinąć się w kłębek i nie zasnąć. Słońce już zaszło. Ulice były prawie puste. Szłam z przymkniętymi powiekami. Głowa zaczynała mi opadać. Poderwałam ją i otworzyłam oczy.
Wtedy go zauważyłam. Stał  kilka metrów ode mnie, ubrany w długi czarny płaszcz i słomiany kapelusz. Wiedziałam, że już gdzieś widziałam ten ubiór, ale zmęczenie nie pozwalało mi się nad tym głębiej zastanowić. Postanowiłam nie myśleć o czymś co jest bez znaczenia i tylko wyczerpałoby moją i tak już niknącą energię. Ale im bliżej niego się znajdowałam tym mocniejsza stawała się pokusa, żeby jeszcze raz na niego spojrzeć. W końcu nie wytrzymałam i podniosłam głowę. Stał jakiś metr przede mną. Mało brakowało, a bym na niego wpadła. Jednak nie to mnie zdziwiło. Czułam bijącą od nieznajomego siłę. Siłę, której ja nie miałam. Mój zmęczony umysł chciał dowiedzieć się o nim jak najwięcej, chciał znaleźć coś co da mu nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone, że kiedyś też będę taka silna. Bez wahania wyprostowałam się i spojrzałam mu prosto w oczy.
Oczy to zwierciadła duszy. A że moją specjalnością są dusze, to mogłam w nich wyczytać bardzo wiele. Przede wszystkim prawie wszystko o aktualnym stanie, nastroju, wykonywanym zadaniu, i innych rzeczach, które w tej chwili zaprzątały umysł danej osoby.
Te oczy były inne, bardziej skryte. Musiałam się bardziej wysilić, aby dojrzeć skrywane głęboko uczucia. Przez mój zmęczony umysł przeszła myśl, że może ten człowiek nie ma duszy, ale zdusiłam ją i zmusiłam się, żeby jeszcze mocniej się skupić. Moje ciało protestowało przeciwko tak wielkiemu wysiłkowi. Zacisnęłam szczęki i już miałam się poddać, kiedy dostrzegłam malutki płomyk emocji osoby stojącej naprzeciw mnie. Najpierw było to lekkie zadowolenie, nie potrafiłam określić jego źródła. Dopiero po chwili dotarł do mnie głęboki smutek i żal do całego świata.
Ogarnęło mnie współczucie. On na pewno wiele w życiu wycierpiał. I nadal cierpi. Nie zastanawiając się długo posłałam nieznajomemu pełen nadziei uśmiech. Nie odwzajemnił go. Patrzył na mnie zimnym stalowym wzrokiem, a do mnie po chwili dotarło dlaczego.
To on mnie ścigał. To przed nim uciekałam. To przez niego byłam tak wyczerpana.
Moje źrenice rozszerzyły się z przerażenia. W żyłach popłynęła czysta energia. W jednej chwili odwróciłam się i już biegłam w przeciwnym kierunku. Byle jak najdalej stąd, byle jak najdalej od niego.
Przypływ siły nie trwał długo. Ledwie zdążyłam wybiec z wioski moje obolałe ciało dało o sobie znać. Zmusiłam się, żeby biec dalej. Nie mogłam złapać oddechu, ręce mi drżały, a nóg już prawie nie czułam. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl: ,, Byle jak najdalej stąd, byle jak najdalej od niego ". W końcu poczułam, że ziemia osuwa mi się spod stóp, umysł zalewa całkowita ciemność. I po chwili leżałam nieprzytomna na twardej ziemi.

 Powoli zaczynałam się budzić. Nie chciałam tego. Pragnęłam zablokować wszystkie myśli i wrócić do krainy błogiej nieświadomości. Jednak to było już niemożliwe. Zanim zdążyłam otworzyć oczy wszystkie wydarzenia wczorajszego wieczoru powróciły do mnie sprawiając, że wstrzymałam oddech. Czy on mnie zabił? Nie wiedziałam. Ale gdziekolwiek teraz byłam było mi przyjemnie. Po raz pierwszy od bardzo dawna żołądek nie ściskał mi się z głodu, byłam czysta i nie czułam potrzeby żeby wstać i dalej uciekać. Znalazł mnie. Choćbym nie wiem jak się starała nie mogłam już uciec. Pewnie i tak nie żyję, więc co mi za różnica. Gdybym wiedziała, że po śmierci będzie mi tak dobrze to już dawno dałabym się złapać. Powoli rozluźniłam się i spróbowałam zasnąć. Nic z tego. Nigdy nie lubiłam leżeć na wznak. Zawsze zwijałam się w kłębek. Dzięki temu czułam się bezpieczniej. Spróbowałam podnieść nogę i aż krzyknęłam. Nie, na pewno nie umarłam. Po drugiej stronie nie istniał tak okrutny ból jakiego doznawałam w tej chwili. Ból, z którym zmagałam się codziennie rano kiedy wstawałam i zmuszałam się, żeby iść dalej. Dziś był jeszcze bardziej dokuczliwy, jakby chciał mi przypomnieć, że nie mogę się poddawać, że muszę dalej uciekać. Nie wiadomo co oni chcieli tu ze mną zrobić. Zacisnęłam zęby i użyłam całej siły woli, żeby się podnieść. Moje obolałe mięśnie drżały z wycieńczenia i błagały, żebym się nie ruszała. Nie słuchałam ich. Pragnienie, żeby się ratować było silniejsze od bólu. Dopiero kiedy stanęłam pewnie na nogach zdałam sobie sprawę, że zaciskam powieki. Westchnęłam cicho, powodując tym samym kolejną falę bólu, tym razem pochodzącego z moich płuc i otworzyłam oczy.
Znajdowałam się w niedużym pokoju. Było tu tylko łóżko i nieduży stolik, na którym stała do połowy spalona świeczka. Wyjrzałam przez malutkie okienko i zdałam sobie sprawę, że jest wczesny świt. Jednak do pomieszczenia wpadało bardzo niewiele światła, a świeczka nie dawała rady rozjaśnić mroku czającego się po kątach. Panująca dookoła ciemność sprawiła, że odezwała się moja klaustrofobia. Miałam ochotę zakryć uszy i zacząć przeraźliwie krzyczeć. Jednak wbiłam tylko paznokcie w dłoń i zacisnęłam zęby.  Na chwilę znowu zamknęłam oczy i postarałam się wyrównać oddech, a potem wróciłam do obchodu pokoju. Wydawał się taki... normalny. Miałam ochotę znów położyć się na łóżku, zwinąć się w kłębek, zasnąć i udawać, że wszystko jest tak jak być powinno. Od tak dawna sypiałam na twardej ziemi, że zapomniałam jak wygodne jest zwyczajne łóżko. Jednak mój instynkt podpowiadał mi, że powinnam jak najszybciej uciekać. Dzięki niemu przetrwałam do tej pory, więc zamierzałam go słuchać.
Ostatni raz spojrzałam na palącą się świeczkę, symbol nadziei, której tak w tej chwili potrzebowałam, i dopiero teraz spostrzegłam leżącą obok niej kartkę. Rozejrzałam się zaniepokojona. Jak mogłam być tak nieuważna, żeby wcześniej jej nie zauważyć? A gdyby ON czaił się gdzieś w kącie? Też bym go nie zobaczyła? Na samą myśl o nim serce mi szybciej zabiło. Był przerażający. Ale te jego oczy... Nie wiedziałam co, ale coś mnie w nich przyciągały. Dusza była w nich tak głęboko ukryta, że prawie niezauważalna. Nigdy nie spotkałam nikogo takiego. Wszyscy inni nie mogli nic przede mną ukryć. Czytałam w nich jak w otwartych księgach. Co z nim było nie tak? A może to nie w nim tkwił problem tylko we mnie? Może tracę swoje zdolności?
Stop! To nie była pora, żeby zadręczać się takimi myślami.
Wolno podeszłam do stolika i chwyciłam karteczkę. W blasku świecy wydawała mi się przedmiotem pochodzącym prosto z piekieł, czymś co miało zaprowadzić mnie do samego diabła. Niewiele się pomyliłam.
Lider Akatsuki chciał się ze mną widzieć.
Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, bezwładnie osunęłam się na podłogę. A więc ten nieznajomy jest członkiem Akatsuki. Tak mi się wydawało, że skądś znam ten długi płaszcz i słomiany kapelusz. To wyjaśnia też fakt, że tak ciężko było mi dostać się do jego duszy. Siła i doświadczenie, a możliwe też, że okrucieństwo, zepchnęły ją na dalszy plan. Dla niego najważniejszą rzeczą na świecie jest wykonanie zadania.
Nie wiem jak długo siedziałam tak na podłodze wpatrując się bezmyślnie w ścianę, ale gdy w końcu się ocknęłam na zewnątrz było już całkiem jasno, a świeczka dawno się wypaliła. Rozejrzałam się po pokoju. Pomieszczenie, z którego wcześniej tak bardzo chciałam uciec, teraz wydawało się bezpiecznym schronieniem. Ale wiedziałam, że muszę stąd wyjść.
Wstałam. Moje ciało wyraziło sprzeciw przed tak gwałtownym ruchem, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Jak najszybciej chciałam mieć to za sobą.
Korytarz był pogrążony w całkowitym m roku. Instynktownie wybrałam kierunek. Wiedziałam, że mam się znaleźć schody i iść w górę, aż na ostatnie piętro. Nie uśmiechało mi się błąkać samej po ciemnych korytarzach, ale nie miałam wyjścia. Kiedy w końcu znalazłam schody prawie się na nich nie zabiłam. Kilka razy potknęłam się wchodząc na górę. Po raz pierwszy w życiu żałowałam, że mam pełny brzuch. Żołądek ze strachu fikał mi koziołki, tak, że bałam się, że niedługo nie będzie już taki hm... pełny.
Jakimś cudem dotarłam na ostatnie piętro. Rozejrzałam się dookoła, ale i tak nic nie widziałam. Chcieli mnie przestraszyć i udowodnić mi, że nie jestem na tyle niebezpieczna, żeby dawać mi obstawę. Zdawali sobie sprawę, że nie mam gdzie uciec. Na samą myśl o tym coś się we mnie zagotowało. Wyprostowałam się ignorując ból pleców i ruszyłam prosto przed siebie. Moja wyobraźnia podsuwała mi obrazy sunących ku mnie ścian. Klaustrofobia znowu się odezwała. Choć wydawało mi się to niemożliwe, z każdym kolejnym krokiem mrok wokół mnie gęstniał. Miałam wrażenie, że idę przez całą wieczność, aż w końcu uderzyłam czołem w drzwi.
- Chole...! - zaczęłam zbyt zaskoczona, żeby rozsądnie myśleć.
Nie zdążyłam dokończyć, bo drzwi przede mną się uchyliły. Na korytarz wpadła niewielka ścieżeczka światła.
Wstrzymałam oddech. Czekałam, aż ktoś mnie zawoła, szerzej otworzy drzwi, ale nic takiego się nie stało. Zebrałam się, więc na odwagę, pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka.
Po tak długiej wędrówce w całkowitych ciemnościach delikatny blask kilkunastu świec wydawał mi się oślepiający. Zmrużyłam oczy i czekałam, aż mój wzrok przyzwyczai się do światła. Dopiero wtedy rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie było zbyt wiele do oglądania. Stało tu jedynie potężne biurko, o które opierał się lider Akatsuki.
Chciałam coś powiedzieć, udowodnić, że jestem silniejsza niż myśli, ale strach ścisnął mi gardło. Wiedziałam, że stanie ze spuszczoną głową mi nie pomoże, więc lekko uniosłam podbródek. Jednak nie odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Bałam się tego co w nich zobaczę. Nie pozbierałabym się po tym do końca życia.
Żeby się uspokoić przywołałam obraz oczu nieznajomego, który mnie tutaj sprowadził. Pomogło od razu. Nieokiełznany strach zastąpiło opanowanie i kiełkująca w sercu nienawiść. Mógł mnie od razu zabić. Teraz jeżeli nie zrobi tego lider Akatsuki to pewnie padnę na zawał.
- Witamy Mei Hayashi ! - powiedział zimnym jak lód tonem.
Udało mu się na chwilę zburzyć mój spokój samym głosem.
Oczy, oczy, oczy.
Lekko skinęłam głową na powitanie. Mężczyzna nie lubił owijać w bawełnę. Od razu przeszedł do rzeczy.
- Obserwowaliśmy cię. Odkąd wskrzesiłaś tego człowieka na pustyni. Sasori cię wtedy uratował.
Sasori? Skorpion. Lalkarz. Gdzieś już o nim słyszałam. Jednak hipnotyzujący głos mężczyzny stojącego przede mną nie pozwalał mi się skupić.
Oczy, oczy, oczy.
- Powinnaś już nie żyć.
Ha, jakbym o tym nie wiedziała. Oczy, oczy, oczy.
- Jednak to co zrobiłaś to nie było do końca Ninjutsu Reinkarnacji. Ten człowiek po kilku godzinach z powrotem przeszedł na drugą stronę. Uciekłaś nam wtedy. Długo nie mogliśmy cię znaleźć. Aż do teraz.
Umilkł na chwilę czekając wyraźnie na odpowiedź. Nie udzieliłam jej.
- Przysporzyłaś nam sporo kłopotów Mei - powiedział.
- Macie zamiar mnie zabić?! - Nie wytrzymałam. Musiałam wiedzieć co się ze mną stanie.
Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że jego twarz pociemniała.
- Nie - odpowiedział zadziwiająco spokojnie. - Na razie jesteś nam potrzebna.
Wciągnęłam głęboko powietrze i starałam się nie zemdleć. Oczy, oczy, oczy.
Kąciki ust lidera uniosły się w niebezpiecznym uśmiechu.

- Niedługo znów je zobaczysz. Ich właściciel będzie pracował z tobą nad ulepszeniem twojej techniki uzdrawiania.


[Witamy na naszym blogu, tak jest nas dwie więc niech nikt nie będzie przerażony długością rozdziałów ponieważ jest on pisany z perspektywy dwóch osób. Mamy nadzieję, że nasz rozdział spodoba się na tyle by ktoś chciał tu zajrzeć drugi raz :) ]

3 komentarze:

  1. Trafiłam tu przez spisownik i muszę przyznać, że dawno tak bardzo nie spodobała mi się historia choć to dopiero 1 rozdział. Wnioskuję, że piszecie we dwie co też jest teraz rzadko spotykane. Ogólnie jak tylko weszłam zobaczyłam śliczny nagłówek więc postanowiłam przeczytać. Aisu i Mei są wspaniałe, jedna taka chłodna i opanowana, a druga jakby lekko pogubiona. Podoba mi się, że zatrzymałyście charakter postaci i przede wszystkim nie zrobiłyście czegoś takiego, że od razu każdy je polubił i każda z nich mogła jednym ruchem zabić wszystkich bo była taka ohh i ahhh silna.
    Jestem mile zaskoczona i będę do was regularnie wpadać żeby czytać. Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest wspaniałe *.* nie sądziłam, że opowiadanie, które nie jest parodią mi się kiedykolwiek mi się spodoba. Sorki, że z anonima ale już późno i nie chce mi się logować. Będę do was wpadać dzień w dzień i sprawdzać czy czegoś nie ma.

    Kira

    OdpowiedzUsuń
  3. Postanowiłam wpaść na Waszego bloga. Jak widzę, pierwszy rozdział dosyć długi i raczej było wiadomo jak to się wszystko potoczy, ale szczerze mówiąc to się zaciekawiłam. c: Aisu ma ciekawą technikę, jest chłodna i zdystansowana. Mei za to wydaje się zagubiona, ale ma ambicje i chce pokazać, że się do czegoś nadaje. No i jej technika z tymi duchami - strasznie mi się spodobało!
    Hm, na razie trudno cokolwiek powiedzieć, bo to dopiero pierwszy rozdział, ale dobrze się zapowiada! Popracujcie trochę nad interpunkcją, styl na pewno będzie się poprawiał z kolejnymi rozdziałami. Czekam więc i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń