Aisu
Długo stałam przy oknie, obserwując zachód słońca i
pojawiający się księżyc. Niebo było zachmurzone, ale piasek, unoszony
przez wiatr, skrząc się zastępował gwiazdy.
Chciałam się położyć, zasnąć, lecz znów byłabym świadkiem tych samych
koszmarów, koszmarów nawiedzających mnie każdej nocy. Leżąc spokojnie,
walcząc ze zmorami, jak w pułapce. Właśnie dlatego wybierałam ucieczkę w
samotność, bezczynność, ucieczkę w towarzyszący mi strach i pustkę. Koło
północy ruszyłam się od okna, by wyjść z pokoju. Korzystając z tego, że
w siedzibie był tylko Kisame, Itachi, Pain, Hidan i mężczyzna, którego
imię było wymienione na spotkaniu, Deidara. Wcześniej był jeszcze jeden.
Czerwonowłosy lalkarz, mistrz marionetek, Sasori, jednak opuścił
siedzibę kilka godzin temu, wiedziałam dokąd się skierował, wiedziałam
co robił. Wszystko było pod moją kontrolą, ale wcale jej nie
potrzebowałam. Przez chwilę analizowałam obraz przesyłany przez śnieg,
by uniknąć kolejnego nieprzyjemnego spotkania. Czułam, jak na samo
wspomnienie oczu starszego Uchihy dopada mnie strach. Tak mroczny, tak nienawistny, tak niebezpieczny. Skierowałam
się w kierunku ukrytych schodów, które prowadziły na wyższe piętra.
Wiedziałam, że wszyscy oprócz tej głupiej, małej dziewczyny, słyszą moje
kroki. Zupełnie jakby stali tuż obok mnie, patrzyli na każdy mój ruch.
Wyższe piętro niczym nie różniło się od tego, na którym miałam swój
pokój. Jeden, dwa, trzy... Gwałtownie zatrzymałam się przy
czwartych drzwiach. Coś było nie tak. Zapach, który się zza nich
wydobywał był mi tak znajomy. Przez chwilę stałam wpatrując się przed
siebie, jednak w końcu to zrobiłam. Spojrzałam na obraz tworzący się w
mojej głowie. Nie myliłam się. Była tam krew, cała masa krwi, Hidan i
jakaś kobieta, która niewątpliwie była ofiarą. Wspomniał o nich, gdy po
mnie przyszli. Ruszyłam dalej. Byłam już zobojętniała na śmierć. Tak się
musiało dziać, słaby przegrywa z silnym, silny pożera słabego. Dalej,
oprócz małego okna, nie było już niczego. Podeszłam do niego i zrobiłam
to samo co ostatniej nocy, bez namysłu wyskoczyłam, ale nie opadłam na
ziemię, używając lodu wzbiłam się w powietrze lądując na szczycie skały.
Przez chwilę przyglądałam się okolicy, ziarenkom piasku unoszonym przez
wiatr, jaśniejącemu na niebie księżycowi i ciemności, która nadciągała z
oddali. Zastanawiałam się, w którym momencie do tego wszystkiego, w
którym momencie zostałam sama, w którym momencie się zatraciłam, w
którym momencie inni mnie znienawidzili, w którym momencie stałam się
osobą godną wstąpienia w progi Akatsuki. Z daleka wyglądałam na wysoką,
ciemną i samotną postać odcinającą się od rozjaśniającego się nieba, a
kim na prawdę byłam?
Ludzie
zaczynają się ciebie bać, a wkrótce nienawidzić jeżeli cię nie
rozumieją, jeżeli się wyróżniasz, jeżeli masz siłę, jednak aby zapanować
nad człowiekiem trzeba sprawić żeby się bał. Gdy już to osiągniesz
zostajesz samotny, tak musi być. Siła rodzi się z przymusu. Nie ma
nikogo kto w ciebie wierzy, nie ma nikogo kto cię kocha, to boli, ale
tylko przez pewien czas, bo przywiązując się do innych ograniczasz sam
siebie. Wkrótce te przeszkody znikają, po raz pierwszy dotykasz potęgi, a
gdy już raz to robisz, chcesz więcej. Przestaje się liczyć cena jaką
płacisz, przestaje się liczyć to ile tracisz, przestaje się liczyć to
kim jesteś, bo już jesteś blisko, prawie na szczycie. Nikt cię jednak
nie ostrzegł, że gdy już na niego dotrzesz tam niczego nie będzie, bo to
właśnie jest to do czego zmierzałeś, nicość. Jesteś tylko ty, ty i nic
więcej, a ty choć tak potężny jesteś nikim. Nikim w nicości.
Zaakceptowanie
tego przez pewien czas było trudne, bo w końcu ta wspinaczka była
długa, pełna bólu, cierpienia i śmierci, ale bycie nikim w nicości to
koniec tylko dla niektórych. Są jeszcze inni, tacy jak ja, którzy na
górze zrozumieli, że coś jednak na niej czekało. Najpierw była tylko
pustka, ale wkrótce zrozumiałam, że ona też tam była, cały czas. Ukryta w
ilości ofiar zostawionych na mojej drodze, w myślach uwolnionych od
udręk, w ciele pozbawionym ran i duszy.
To właśnie jest potęga. Osiągając ją sama się nią stałam. Potęga.
Stałam
tam do wschodu słońca, nie ruszając się, nie zmieniając pozycji, nie
wykonując zbędnych ruchów. Nie otwierając oczu obserwowałam pierwsze
promienie przedzierające się przez mrok. Byłam wypoczęta, medytacją i
spokojem zastępowałam sen. Lata temu nauczyłam się tego oszustwa. Było
ono trudne, ale działało. Przy okazji koncentrując się na śniegu
używałam absorpcji na pojawiających się shinobi, dzięki czemu
powiększałam swoje zasoby chakry. Wróciłam do swojego pokoju, wzięłam
krótki prysznic, przebrałam się w czyste ubrania i nałożyłam płaszcz
Akatsuki. Mimo wszystko było to dziwne, choć łatwo przyzwyczajałam się
do zmiany otoczenia, stylu życia i otaczających mnie ludzi na to ciężko
mi się było przestawić.Wzięłam głęboki wdech, napawając się zapachem
śniegu, zapachem, który towarzyszył mi w Yukigakure. Chwilę później
stałam już na szczycie skały. Nie musiałam czekać długo, by usłyszeć
ciche kroki. Otworzyłam oczy i odwróciłam się w stronę, z której
dochodziły. Kisame szedł w moją stronę z szerokim uśmiechem. Ubrany był
tak jak ja w płaszcz, tyle że do pleców miał przypiętą Samehadę.
-
Witaj, Aisu - rzucił, stając naprzeciw mnie. Wydawał się taki duży,
taki mocny w porównaniu do niego byłam drobna, choć swoim wzrostem
wykraczałam ponad przeciętność. Nie odpowiedziałam. Z naturalną dla mnie
obojętnością i chłodem patrzyłam mu prosto w oczy, czekając na jakiś
ruch. Wyglądał na lekko zirytowanego, jakby w tym miejscu cisza mogła mu
przeszkadzać. Być może liczył na więcej, ale z mojej strony nikt nie
mógł liczyć na więcej niż byłam skłonna od siebie dać.
-
Daj spokój, Śnieżynko. Czyżby bezsenna noc spędzona na skale tak na
ciebie działała?- spytał, pokazując w uśmiechu wszystkie rekinie zęby.
-
Zaczniemy? - Nie miałam ochoty na rozmowę, chyba zauważył to po tonie
głosu jakim go obdarzyłam. Skinął głową, lekko mrużąc oczy. W jednej
sekundzie wzbił się w powietrze, a w drugiej stał kilka metrów przede
mną. Ledwo mogłam dostrzec jego twarz, ale to nie było problemem, biorąc
pod uwagę mikroskopijny śnieg, który unosił się w okolicy. Im bardziej
zwiększał dystans tym korzystniejsze to dla mnie było. Nie lubiłam walki
wręcz, choć nie sprawiała mi ona żadnych problemów.
-
Mam nadzieję, że jesteś gotowa na pękający lód. Nie lubię walczyć, ale
rozkaz to rozkaz, dziecinko.- Po tych słowach zaatakował. Jego wodne
klony znalazły się przede mną, próbując utworzyć wodną klatkę, na marne.
Nie tylko on posługiwał się wodnymi technikami, a atakując w ten sposób
zdecydowanie ułatwił mi zadanie, bo mogłam wszystko zamienić w lód i
obrócić przeciwko niemu. Raczej szybko to sobie uświadomił, bo już
więcej nie użył wodnej techniki. Lot spadającego śniegu, te trzy
słowa wystarczyły, by zerwał się ostry wiatr, który z każdym podmuchem
wyrzucał z siebie lodowe ostrza. Zaczynało mi się to nie podobać, było
tak nieemocjonująco. Żadnej krwi, żadnych jęków, krzyków i błagań o
litość. Uniknął ataku, który sprawił, że wielkie skalne odłamy zaczęły
spadać z góry. Zgięłam dwa ostatnie palce lewej ręki, a wiatr utworzył w
okół niego tunel, który zacieśniając się wbijał ostre sople w ciało
przeciwnika. To również było na nic. Wszystko ucichło, gdy jednym ruchem
Samehady rozproszył skumulowane powietrze. Ku mojemu zdziwieniu jego
broń nieznacznie się powiększyła. Chciałam to przeanalizować, lecz
Kisame pojawił się przede mną w mgnieniu oka. Wziął szybki, duży zamach,
z niesamowitą precyzją zadając cios, który natychmiast zablokował lód.
Czułam, że nieznaczna część mojej chakry znika, a jego broń znów
odrobinę się powiększa. W tamtym momencie zrozumiałam o co chodzi, nie
tylko on posługiwał się absorpcją. Wycofałam lód z miecza i skierowałam
go na jego ciało zwiększając prędkość. Nie był w stanie uniknąć
niektórych ataków, ale mimo to wciąż był nienaruszony, ponadto przy
każdym zetknięciu z moim lodem zyskiwał nową chakrę. Przejął kontrolę,
napierał na moją osłonę, która delikatnie zaczęła się kruszyć. Jego broń
nie cięła, ona rozszarpywała. Jak najszybciej stworzyłam twór, który
wyglądem przypominał zdeformowaną, ludzką postać. To ona odpierała
wszystkie ciosy, gdy ja zastanawiałam się jak rozegrać ten pojedynek.
Nie łatwo było znaleźć sposób, którym mogłam go pokonać nie pokazując
zbyt wiele technik i nie nadużywając siły. Fizycznie był bardzo mocnym
przeciwnikiem, nie męczył się, niewielkim kosztem używał niezwykłej
siły, ale to było za mało do pokonania trzech żywiołów.
-
Jeszcze nie rozumiesz, dziecinko? Twój atak niczego nie da, jeżeli
będziesz dalej w ten sposób walczyć, wkrótce zabiorę ci całą chakrę.
Mówiłem ci już, że twoje Kekkei Genkai nie jest niczym wyjątkowym, lód
prędzej czy później się skruszy, a ty razem z nim- powiedział,
uśmiechając się szeroko. Najwyraźniej był zbyt pewny siebie. Chyba nie
wiedział o mnie zbyt wielu rzeczy. Zrobiłam gwałtowny ruch ręką, a lód
oplótł jego nogi i jedną rękę. Drugą zamachnął się i w niego uderzył,
licząc na to, że Samehada pochłonie coś czego tam nie ma i rozbije coś,
czego nie da się rozbić. Przechyliłam głowę na prawą stronę, patrząc na
jego zaskoczoną minę. Wykorzystałam moment, w którym on robił uniki na
zmienienie składu chemicznego wody, którą zamrażałam. Teraz była
twardsza od stali, nie do skruszenia. Nie byłam tylko ostatnią
użytkowniczką Uwolnienia Lodu, było coś jeszcze, co drzemało uwięzione
głęboko we mnie, czekając na swój czas, który nieuchronnie nadchodził,
właśnie dlatego do kontroli nie potrzebowałam chakry. Lód sam mnie
bronił, bez mojej siły, bez uwzględniania mojej woli. To, że tak łatwo
mnie zlekceważył było godne pożałowania. Od najmniejszego uczono nas, że
nie wolno nie doceniać przeciwnika. W chwili, w której miałam zacisnąć
lód, zdołał się uwolnić, ale to nie miało już znaczenia. Chyba o tym
wiedział. Dorwałam go drugi i ostatni raz. Stał kilkanaście metrów ode
mnie. Taniec władcy lodu. Kolce ze wszystkich stron delikatnie
wbijały się w jego ciało. To był koniec tego starcia. Byłam tak
skoncentrowana na walce, że nie zauważyłam kruszącej się góry i
obserwujących nas ludzi. To był mój błąd. W jednej chwili kolce opadły, a
mój klon znalazł się przed Kisame, ledwie dostrzegalnie, ale z całej
siły, uderzając go w brzuch.
-
Może kiedyś poznasz prawdziwą potęgę lodu, na razie na to nie
zasługujesz - oznajmiłam, patrząc na mężczyznę upadającego kilka metrów
od miejsca, w którym stał mój klon. Przez całą walkę nie ruszyłam się z
miejsca, to mi się podobało, choć w pewnym stopniu już się do tego
przyzwyczaiłam. Wciąż brakowało mi tryskającej krwi, cudownego zapachu
śmierci, ale to jeszcze nie był ten moment. Kisame podniósł się z ziemi i
otrzepał, posyłając mi uśmiech.
- No,
no. Całkiem nieźle, dziecinko. Chyba dalsze treningi będą zbędne, ale z
rozkazu Lidera masz poćwiczyć walkę wręcz ze swoją partnerką. Mam
nadzieję, że przed misją jeszcze porozmawiamy. - Patrzyłam jak odchodzi,
pewnym, dumnym krokiem. On nie przegrał, a ja nie wygrałam. Wszystko to
było tylko pozorami, oboje wiedzieliśmy, że nie jest to nawet pierwszy
stopień naszych umiejętności, ale o to w tym wszystkim chodziło. Poznać
się bliżej, ale budzić drzemiących w nas demonów, zaczekać z nimi do
ostatecznego pojedynku, który być mógł mieć kiedyś miejsce. Mimo
wszystko podobał mi się przebieg walki, wiele się dowiedziałam, wiele o
sobie i o nim. Czułam, że muszę wrócić do swojego pokoju, by nie pragnąć
krwi. Zabijanie mi się podobało, było obiektem moich fascynacji.
Śmierć, mogłam tylko marzyć, że kiedyś czeka mnie tyle bólu. Szybko
sprowadziłam się na ziemię, uświadamiając sobie, że dziś mogę zadać choć
trochę cierpienia tej małej, głupiutkiej Kunoichi. Uświadomiłam sobie,
że nie pamiętałam nawet jej imienia, albo raczej nie chciałam pamiętać.
Była po prostu nic nieznaczącym, niewartym uwagi natrętem.
Kisame
i przyglądający się nam członkowie organizacji już zniknęli. Sama
również przeniosłam się do siedziby czując narastające odrętwienie.
Użyłam zbyt słabych technik, by doprowadzić do paraliżu, ale mimo
wszystko czułam, że moje ciało robi się mniej posłuszne niż dotychczas. W
każdej chwili mogłam stracić nad nim panowanie i runąć na podłogę, ale
stałam na korytarzu, zauważając, że znajduję się w przyjemnym półmroku.
Nikłe światło świec sprawiało, że moje oczy mogły odpocząć od rażącego
słońca. To była dobra odmiana, w chwili, w której miałam zacząć szukać
drogi do pokoju zostałam sparaliżowana. Poskromiłam przekleństwa
dotyczące skutków ubocznych mojego Kekkei Genkai. Byłam przygotowana na
upadek, ale ktoś przyszpilił mnie do ściany. Jego chłodna dłoń była
zaciśnięta na moim gardle. Itachi Uchiha. Wypowiadając jego imię
poczułam strach, a lód słuchając moich myśli posłusznie oplótł jego
rękę, bardzo mocno ją ściskając. Nie mogłam sobie pozwolić na atak
paniki, ale patrząc w te czerwone oczy nie potrafiłam być spokojna.
Budził we mnie najgorszą z emocji, przerażenie. Jego wygląd, dotyk
zimnej skóry na moim policzku, zapach i głos sprawiały, że nie mogłam
zapanować nad paraliżem. Byłam pokonana.
-
Jeżeli jeszcze raz dostrzegę śnieg w swojej okolicy to cię zabiję. -
Jego niski, głęboki ton sprawił, że przez chwilę nie mogłam dojść do
siebie. Już go nie było. Leżałam na podłodze w swoim pokoju, pozbawiona
czucia w rękach i nogach. Gdy Uchiha mnie wypuścił, lód jednej sekundzie
przeniósł moje ciało do miejsca, które uznawał za bezpieczne. Jeszcze
długo pozostawałam unieruchomiona, ale nie wiele pamiętałam, bo
towarzyszące mi utraty przytomności na to nie pozwalały. Wspomnienia
były tylko strzępkami. Itachi, śnieg, śmierć, strach, groźba, sharingan, Uchiha. To
właśnie było prawdziwe Akatsuki, brutalność, nienawiść, śmierć i
potęga, bo każdy z nich, z nas dotarł na szczyt swoich możliwości.
Pasowałam do tego miejsca, bo zawsze byłam mordercą, pozbawionym
sumienia, duszy, wszelkiej moralności. Splamionym krwią mordercą z
Yukigakure.
Podniosłam
się. W końcu miałam jeszcze kilka spraw do załatwienia. W jednej chwili
przeanalizowałam siedzibę, a w następnej przeniosłam się do pokoju Mei.
Leżała na swoim łóżku z twarzą schowaną w poduszce. Nie zorientowała
się, że była obserwowana. Wątpiłam w to, że była aż w takim stopniu
żałosna, ale wszystko stało się jasne.
-
Trening - powiedziałam, a ona uniosła się do góry i spojrzała na mnie
zupełnie zaskoczona, jednak ze zrezygnowaniem wróciła do poprzedniej
pozycji. Miałam ochotę ją zabić. Nie, nie byłam zła. Wciąż nie
odzyskałam ludzkich uczuć, ale chciałam zobaczyć jej śmierć, moment, w
którym jej serce przebijane jest nieskazitelnie czystym lodem i pustą
głowę toczącą się po ziemi. Przecież nikt niczego nie straciłby na
śmierci takiego śmiecia. Więc czemu? Wyciągnęłam do przodu swoją
nienaturalnie chłodną, kościstą i trupiobladą dłoń i oplotłam wokół jej
szyi, po czym uniosłam jej nic nie warte, słabe ciało do góry i
przyszpiliłam do ściany tak, jak Uchiha moje. Strach w jej oczach mnie
fascynował, sprawiał, że chciałam, by było go jeszcze więcej.
-
Idziemy. - Wypuściłam ją i skierowałam się do wyjścia, pewna, że tym
razem posłucha. Nie myliłam się, jak prawie zawsze. Dziewczyna,
poruszając się niezwykle niezgrabnie i głośno, pozbierała się z podłogi i
ruszyła za mną. Więcej się nie odezwałam. Szłam prosto do wyjścia z
siedziby. Wielki właz odsunął się, a fala światła, o dziwo, nas nie
zalała. Zdałam sobie sprawę, że nastał już wieczór, a zachodzące słońce
schowało się za górą, na której szczyt przeniosłam nas w ułamku sekundy.
Gdyby mały natręt miał się na nią wspinać pewnie trwałoby to o wiele
dłużej. Mei chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z tego co zrobiłam,
bo rozglądała się dookoła zupełnie zbita z tropu. Potwierdzało to tylko
moje przypuszczenia. Kolejny śmieć. Stanęłam tyłem do słońca, które
musiało ją w tamtej chwili razić w oczy, ale tak właśnie miało być.
Każdy element, nawet tak zwyczajny powinien być przeciwko niej.
Rozpięłam płaszcz, sprawiając, że jego czarne poły łomotały na wietrze.
Dla niej było to ułatwienie, przez ten dźwięk bardzo łatwo mogła
zorientować się, z której strony nadchodzę. Była zbyt głupia, by dojść
do tego wniosku.
-
Atakuj. - Przez chwilę patrzyła na mnie zdezorientowana, jednak widząc
moje chłodne spojrzenie zacisnęła dłoń w pięść i wycelowała w moją
twarz, wykonując najprymitywniejszy cios jaki widziałam. Chwyciłam jej
rękę i w ułamku sekundy kopnęłam ją w brzuch. Dziewczyna chciała się
zgiąć, ale na to nie pozwoliłam. Utrzymałam ją w pozycji pionowej, a
potem uderzyłam w bok głowy, dbając przy tym o siłę, bo nie mogła
stracić przytomności. Odruchowo chciała wyrwać rękę, by dotknąć bolącego
miejsca. To był błąd. W jednej chwili leżała na ziemi, a ja walczyłam z
chęcią spuszczenia z niej odrobiny krwi. Była tak potwornie słaba, choć
zauważyłam u niej oznaki zmęczenia, które niewątpliwie wynikały z
kradzieży chakry, której dopuściłam się poprzedniego dnia. Mimo wszystko
instynkt samozachowawczy powinien dodać jej siły, ale nic z tych rzeczy
nie nastąpiło. Przypomniały mi się moje pierwsze treningi. Lata temu,
również leżałam jako pokonana, pierwszy i ostatni raz w życiu. Właśnie
wtedy wola walki jaką mi wszczepiono, siła, która we mnie rosła i lód,
nieodłączny towarzysz, sprawiały że się podniosłam i po raz pierwszy
dokonałam tego w czym później się pławiłam. Zabiłam. Teraz wszystko było
tylko odruchem, nie dopuszczałam do siebie przeciwnika, nie upadałam,
zwyciężałam niosąc ze sobą śmierć. Mei w przeciwieństwie do mnie nie
miała żadnej z niegdyś tak ważnych dla mnie rzeczy, dlatego leżała na
ziemi wijąc się z bólu. Jednym szarpnięciem podniosłam ją do góry.
Ledwie trzymała się na nogach.
-
Atakuj - powiedziałam ostrzejszym tonem. Tym razem zaczęła od
niepewnego ciosu w brzuch połączonego z uderzeniem w kolano. Ta
kombinacja nie miała szans, na pewno nie ze mną. Za każdy nieudany atak,
odpłacałam jej potężnym uderzeniem, po którym znów musiałam ją zbierać
do kupy. Wątpiłam w sens tych ćwiczeń, ale nie zamierzałam sprzeciwiać
się rozkazom, więc posłusznie odpierałam jej ciosy i uderzałam tak, by
widziała jak naprawdę powinny wyglądać. Nie zdawałam sobie sprawy z
upływającego czasu. Dopiero widok księżyca wznoszącego się wysoko za
moimi plecami i krew Mei, która stworzyła już niewielką kałużę,
sprawiła, że to sobie uświadomiłam. Spojrzałam obojętnym wzrokiem na
wykrzywioną bólem, zakrwawioną i poobijaną twarz dziewczyny.
-
Idź do Sasoriego. Ja z tobą skończyłam. W południe na tej skale, misja -
powiedziałam, po czym przeniosłam się do swojego pokoju. To już nie był
mój problem.
Mei
Powoli zaczynałam się budzić. Po raz kolejny nie miałam, żadnych
snów. Zaczynało mnie to przerażać. Odkąd pamiętam, co noc coś mi się
śniło. Często były to koszmary. Stanowczo zbyt często. Jak byłam mała,
rodzice często byli zmuszeni wstawać około północy i uspokajać swoją
wrzeszczącą wniebogłosy córeczkę. Potem nauczyłam się tłumik krzyki i
rodzina myślała, że wszystko jest już w porządku. Nie było. Aż do teraz.
Od kilku dni nie przyśniło mi się absolutnie nic. I choć powinnam być z
tego zadowolona, martwiłam się.
Otworzyłam oczy.
Dlaczego leżę na podłodze? Mama i tata będą źli, jeśli mnie tutaj zobaczą.
Spróbowałam się podnieść. Nie mogłam. Kończyny
miałam dziwnie odrętwiałe, gardło ściśnięte, a pulsujący ból w głowie
nie pozwalał logicznie myśleć. Przymknęłam powieki i chciałam głębiej
wciągnąć powietrze. To był zły pomysł. Poczułam, że gula w krtani
powiększa się, w dłoniach i stopach straciłam czucie, a przed oczami
pojawiły się ciemne plamy. Po chwili ogarnęłam mnie ciemność.
Budziłam
się jeszcze kilka razy. Za każdym przypominałam sobie jakiś ważny
szczegół, który pomógł mi zorientować się, że nie jestem już w domu, że
już nawet nie uciekam, że jest gorzej niż kiedykolwiek wcześniej.
W
końcu ocknęłam się na dobre. Byłam całkowicie świadoma wszystkiego, co
się wydarzyło i nie miałam pewności, czy jestem z tego zadowolona.
Chciałam powrócić do świata, gdzie moim największy zmartwieniem była
kłótnia z rodzicami czy wściekłość Kinji'ego. Kinji... Jak ja za nim
tęskniłam. Był moim jedynym przyjacielem, jedyna osobą, która
akceptowała mnie taką jaką byłam i nie chciała zmieniać. Często
kłóciliśmy się, o byle drobiazgi, ale za to właśnie tak go uwielbiałam.
Wiedział, że potrzebuję czasem się wykrzyczeć. Uwielbiałam, kiedy się
złościł, ale gdy wpadał wściekłość, wiedziałam, że usze go przeprosić.
Wściekał się tylko wtedy, gdy zrobiłam coś ryzykownego, gdy naraziłam
siebie albo kogoś z wioski na niebezpieczeństwo. A zdarzało mi się to
dość często. Tylko ja wpadałam na takie głupie pomysły, żeby skakać z
klifu do rzeki, albo wspinać się po spróchniałym drzewie. On zawsze był
przy mnie. Krzyczał, żebym tego nie robiła. Zawsze sprzątał bałagan,
który zrobiła.. Kilka razy odnosił mnie do domu na rękach, gdy za mocno
się poobijałam, naprawiał łopatę sąsiada, po tym jak próbowałam nią
wykopać tunel w skale, bronił mnie przed mamą, kiedy pocięłam jej
płaszcz, żeby zrobić z niego linę... To był cały Kinji. A ja go tak po
prostu zostawiłam. Jak wszystkich innych. bez słowa. Bez wyjaśnienia.
Bez przeprosin. Bez marnego dziękuję.
Dość! Roztrząsanie przeszłości nie miało sensu. Liczyło się tylko tu i teraz. Liczyło się tylko przeżycie. A żeby przeżyć musiałam być posłuszna. Musiałam...być na treningu z Sasorim.
Gwałtownie
usiadłam. Poczułam przeszywający ból w każdym mięśniu i mój umysł znów
zaczęła zalewać ciemność. Powstrzymałam ja jedynie siłą woli.Wiedziałam,
że to będzie koszmarny dzień. Przez Aisu byłam osłabiona. A dzięki
mojemu kochanemu duchowi na moim ciele pojawiły się kolejne siniaki, nie
wspominając o tym, że policzek miałam pewnie cały czerwony i dziwnie
pulsował. Kiedy zbliżyłam do niego dłoń wyczułam rozcięcie biegnące
wzdłuż kości policzkowej.
- O cholera - jęknęłam. - Po tym na pewno zostanie blizna.
Zacisnęłam
zęby i podniosłam się z podłogi. Całe moje ciało krzyczało, żebym tego
nie robiła, ale rzadko go słuchałam. Podeszłam w stronę zwojów,
wypróbowując sprawność swoich nóg. Strasznie bolało, ale poza tym nie
było tak źle. Musiałam jeszcze sprawdzić, czy mam jeszcze chociaż tyle
chakry, żeby przywołać ducha. Przy okazji mogłam go trochę wykorzystać.
Chwyciłam zwój, w którym była zamknięta dusza jedynej kobiety w mojej
kolekcji. Za życia sama potrafiła stać się niewidzialna, a teraz
ukrywała dla mnie przedmioty albo mnie samą. jej umiejętności bardzo by
mi się w tej chwili przydały. Potrzebowałam kawy, a nie miałam zamiaru
błąkać się po siedzibie Akatsuki, szukając jakiejś kuchni i przez to
jeszcze bardziej spóźnić się na trening.
Po chwili duch był już w
drodze, a ja schylałam się pod łóżko, aby wyciągnąć czyste ubranie. Pod
powiekami zbierały mi się łzy, na samą myśl, że będę musiała zejść po
schodach. Nogi drżały mi przy minimalnym wysiłku, a ręce nie mogły nawet
przesunąć przesunąć pudła.
Uch! To będzie ciężki dzień.
Chwyciłam
swoje rzeczy i weszłam do łazienki. Ciepła woda uśmierzyła na chwilę
ból. Zmyłam z siebie całą krew. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że
duch zranił mnie tak mocno.
Umyłam się najszybciej, jak mogłam.
Jednak ciągle za wolno. Chwyciłam kubek gorącej kawy i nakazałam duchowi
zaprowadzić mnie na zewnątrz. Najpierw szłam powoli, starając się
przyzwyczaić nogi do ruchu. Co jakiś czas podnosiłam kubek do ust i
piłam gorzki płyn. Z każdą sekundą odzyskiwałam jasność umysłu, a moje
myśli stawały się płynniejsze, bardziej poukładane.
On mnie zabije! Zabije! Zabije!
Przyśpieszyłam. Resztki kawy wylewały się z naczynia, patrząc mi dłonie. Nie zwracałam na to uwagi.
On mnie zabije!
Była
to jedyna myśl krążąca po mojej głowie. Nie wiedziałam, która jest
godzina, ale na pewno byłam spóźniona. Powinnam zostać w pokoju i udawać
wariatkę. Może wtedy zginęłabym szybko i bezboleśnie. Teraz czeka mnie
powolne umieranie na skutek braku chakry. Byłam pewna, że Sasori nie da
mi chwili wytchnienia. Odrzuciłam na bok kubek nie zwracając uwagi,
gdzie poleci.
W końcu znalazłam się w ślepym zaułku. Czyżby duch
się pomylił? Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie dostrzegłam
kobiecej sylwetki. Co jest? Może moja chakra, była już na całkowitym
wyczerpaniu i nawet nie poczułam, kiedy dusza mi się wymknęła... Czy
byłam w gorszym stanie niż podejrzewałam? Nie... Ona ciągle tu była.
Czułam jej obecność. Podeszłam dwa kroki bliżej i... ściana przede mną
zaczęła się ruszać.
Chciałam się cofnąć, ale moje obolałe ciało
odmówiło posłuszeństwa. Stałam więc i patrzyłam, jak wielki kamień unosi
się do góry. Przede mną ukazało się wyjście z siedziby Akatsuki. Miałam
ochotę zostać tu i gapić się bezmyślnie przed siebie, ale nie miałam
pewność, że za chwile kamień znów nie opadnie w dół, odgradzając mnie od
reszty świata. Z westchnieniem, ruszyłam przed siebie.
Było około dziewiątej rano. Przynajmniej tak wnioskowałam po położeniu słońca. Ale nie mogłam być pewna.
Wyszłam
na zewnątrz. Musiałam zmrużyć oczy przed zbyt ostrym światłem. Przede
mną rozciągała się ogromna pustynia. Wszędzie, gdzie nie spojrzałam,
oprócz kamieni i piasku, była pustka. Nużący krajobraz. Zakręciło mi się
od niego w głowie. Jak można żyć w takim miejscu? Przecież tu można
zwariować... Hm...Patrząc na to z tej strony, to wszyscy członkowie
Akatsuki już są szaleni, więc im nie robi to pewnie zbytniej różnicy.
Odetchnęłam
głęboko gorącym, suchym powietrzem i wyciągnęłam zwój, aby
zapieczętować ducha. W odróżnieniu od innych moich broni, ta kobieta
była raczej milcząca. Nie rzucała się na mnie, nie wrzeszczała, że mnie
zabije, nie szarpała się, nie próbowała uwolnić. Patrzyła tylko na mnie
tymi pełnymi smutku, bólu, nienawiści oczami. Przy niej uświadamiałam
sobie, że jestem podła i słaba.Spojrzałam na nią ostatni raz.
- Przepraszam - szepnęłam, spuszczając głowę i zamykając przed jej twarzą zwój. Po chwili byłam już sama.
Pora
spotkać się z Sasorim. Ruszyłam przed siebie. Mój zasób wiedzy na temat
członków Akatsuki był niewielki, ale jednego byłam pewna - potrafią
znaleźć każdego. Więc niezależnie od tego, w którą stronę się udam, on
tam będzie przede mną. Oczywiści jeżeli ciągle zależy im na moich
umiejętnościach. Schodziłam powoli w dół. Teren był strasznie nierówny i
kilka razy niemal się przewróciłam, bo potknęłam się o jakiś wystający
kamień.
W końcu go zobaczyłam. Przynajmniej miałam nadzieję, że to
on. Stał w cieni rzucanym przez duży głaz. Nie widziałam go wyraźnie.
Postanowiłam podejść bliżej. Zamknęłam na chwilę oczy, a kiedy je
otworzyłam, był kilka metrów przede mną. Jak? Rozejrzałam się na boki.
licząc że piasek odpowie na moje nieme pytanie.
Znów na niego
spojrzałam. Ubrany był w płaszcz Akatsuki. Ale nie wyglądał, jak
człowiek, którego oczy tak mnie zafascynowały. Był znacznie niższy, miał
zasłoniętą twarz, a spod płaszcza wystawał ogon skorpiona. Ale to na
pewno była ta sama osoba. Czułam to. Co on ze sobą zrobił? Dręczyło mnie
jeszcze sporo pytań, odezwała się moja ciekawość, która zawsze pakowała
mnie w tarapaty. W końcu nie wytrzymałam.
- To coś potrafi chodzić po schodach?
Od
razu pożałowałam, tego że się odezwałam. Za późno dotarło do mnie, że
nie powinnam go wkurzać. Był członkiem Akatsuki, mógł mnie zabić jednym
skinieniem palca. A ja zamiast okazać jakąkolwiek skruchę, posłałam mu
radosny uśmiech. Nie zareagował, jeszcze przez chwilę stał z
nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem odwrócił się do mnie plecami i
zaczął schodzić w dół. Chyba musiałam iść za nim. Czułam się strasznie
głupio. Nie lubiłam tego uczucia. Szliśmy w całkowitej ciszy. Po kilku
minutach zrobiło się przeraźliwie gorąco. Jak długo będziemy musieli
jeszcze iść? Ledwie zdołałam się powstrzymać przed wypowiedzeniem swoich
myśli na głos. Na pewno nie pomogłoby mi to w przeżyciu, ale z natury
byłam osobą, niepotrafiącą trzymać gęby na kłódkę. Czułam jak żołądek
ściska się z głodu, oczy zamykają ze zmęczenia, a przy każdym kroku ból
przenika moje wyczerpane ciało. Miałam dość!
Usiadłam na ziemi w
tej samej chwili, w której Sasori zatrzymał się przed wielką stertą
głazów. Byliśmy na miejscu. Ciekawiło mnie, co przygotował na trening.
No bo coś przygotował. Prawda? Nie ciągnąłby mnie taki kawał drogi,
tylko po to, żeby mnie zmęczyć.
Poczułam nagły zawrót głowy,
jęknęłam i oparłam ją na kolanach. Starałam się wyrównać oddech, ale nie
było to łatwe. Miałam wrażenie, ktoś dźga moje płuca ostrym nożem.
Trochę to trwało zanim zdołałam dojść do siebie.
Zacisnęłam zęby i
podniosłam się. Stał w tym samym miejscu co wcześniej, nie ruszył się
ani o krok, ale tym razem wyglądał, jak przy naszym pierwszym spotkaniu,
patrzył na mnie tymi samymi brązowymi oczami, a ja nie mogłam się nie
wyszczerzyć jak głupia, na sam jego widok.
- Tak wyglądasz znacznie mniej przerażająco - palnęłam.
Nie odpowiedział. Znowu. Czułam się jakbym gadała do ściany. To było denerwujące.
Odwrócił
się do mnie plecami i obszedł stertę głazów. Poszłam za nim. Moim oczom
ukazał się wielki, warczący pies. Stanęłam jak wryta i bezmyślnie
gapiłam się jak Sasroi wyciąga kunai. Dopiero w ostatniej chwili zdałam
sobie sprawę z tego, co zamierza zrobić. Rzuciłam się na przód, ale było
już za późno. Ostrze wbiło się w bok zwierzaka. Padł na ziemię.
Chciałam coś powiedzieć, ale wiedziałam co. Otworzyłam tylko usta i
przeniosłam wzrok na Sasoriego. Moje pełne wyrzutu spojrzenie nie
zrobiło na nim żadnego wrażenia.
- Ulecz go - powiedział wyzutym z emocji głosem.
Po raz pierwszy się przy mnie odezwał.
- Ja? - pisnęłam, zerkając na warczące zwierzę. - Mam do niego podejść?
Skinął głową.
Zrobiłam
krok w stronę rannego psa. Potem następny. Kolejny. Zwierze podniosło
swój wielki łeb zawarczało wściekle i szczeknęło ostrzegawczo.
Krzyknęłam i odskoczyłam do tyłu. Omal nie wpadłam na stojącego tuż za mną Sasoriego.
- To na mnie szczeka! - wrzasnęłam nienaturalnie wysokim głosem.
- Zdziwiłbym się, gdyby zaczął mówić.
Prychnęłam
cicho i podjęłam kolejną próbę zbliżenia się do ofiary. Tym razem udało
się. Był zbyt osłabiony, stracił za dużo krwi, żeby się bronić. Leżał i
czekał na śmierć. Przypominał mi mnie samą. Tylko, w przeciwieństwie do
niego, ja miałam mniejsze szanse na przeżycie.
- Skup się! -
Usłyszałam za sobą hipnotyzujący głos Sasoriego. - Połóż mu dłonie na
ranie. Bądź spokojna. Przelej w niego swoją chakrę.
Łatwo mu było powiedzieć. To nie jemu Aisu zabrała wczoraj większość chakry. Z drugiej strony, on by jej na to nie pozwolił.
Mocniej
przycisnęłam dłonie do rany, starając się przynajmniej zatamować
krwotok. Pies warknął z bólu. Odskoczyłam od niego, niemal się
przewracając.
- Skup się! - Ciągle ten pozbawiony emocji ton.
-
Przecież się staram! - krzyknęłam, za późno zdając sobie sprawę, do
kogo mówię. - Robiłam to już kilka razy. Wiem jak leczyć rany.
Jego
wzrok powędrował w stronę zwierzaka, a potem znów spojrzał na mnie.
Zrozumiałam, że chce żebym pokazała, na co mnie stać. Przyjęłam to nieme
wyzwanie. Znów zbliżyłam się do psa.
Musi się udać, po prostu musi!
Miałam
zamiar udowodnić mu, że do czegoś się nadaję. Zamknęłam oczy i poczułam
przeszywający ból po wewnętrznej stronie dłoni. Coś się działo! Z
nadzieją spojrzałam na swoje dzieło i... nic. Rana wcale się nie
zasklepiła. Co więcej, wydawała się krwawić jeszcze mocniej.
Mam dość!
Zwierzę
popatrzyło na mnie smutnymi oczami, jakby błagało mnie o pomoc. Ukryłam
twarz w jego sierści i z trudem powstrzymałam łzy bezsilności.
Spróbowałam jeszcze raz. Nic! Nie potrafiłam. Nie mogłam. Coś się we
mnie zablokowało. A może miałam za mało chakry, może byłam zbyt
wyczerpana.
- Zrób coś - wyszeptałam łamiącym się głosem, podnosząc głowę i patrząc na Sasoriego. - Proszę...
Miałam
gdzieś to, że się upokarzam. Nie obchodziło mnie, co o mnie pomyśli.
Chciałam po prostu, żeby uratował tego psa. Czułam się winna, widząc
jego cierpienie i doskonale zdawałam sobie sprawę, że gdyby nie ja, w
ogóle by się tu nie znalazł. Teraz liczyło się tylko, aby nic mu się nie
stało.
Odetchnęłam z ulgą, widząc jak lalkarz się do nas zbliża.
Odruchowo odsunęłam się na bok, chcąc zrobić mu więcej miejsca. Niczego
nigdy tak nie żałowałam jak tej decyzji. Znów zbyt późno dostrzegłam
ostrze kunai. Znów nie zdążyłam zareagować. Znów byłam za daleko. Tylko,
że teraz broń nie wbiła się w bok psa, ale w jego serce. Zginął na
miejscu
Nie wierzyłam własnym oczom. Jak on mógł coś takiego
zrobić? Zabił zwierzę tylko po to, żeby mi uświadomić,że jestem słaba,
że nie potrafię nikogo ochronić, że nie nadaję się na członka Akatsuki.
Cała nienawiść jaką do niego żywiłam jeszcze wczorajszego dnia,
powróciła ze zdwojoną siłą.
Cofnęłam się o kilka kroków, zasłaniając dłońmi usta. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Chciałam być jak najdalej od niego.
I
wtedy usłyszałam głośny huk, dochodzący od strony siedziby. Niewiele
myśląc, odwróciłam się i pobiegłam w tamtym kierunku. Im byłam bliżej,
tym coraz mniejszą czułam złość. W jej miejsce pojawiało się
zaciekawienie i strach. Dźwięki stawały się coraz głośniejsze. Nie
zważając na ból, biegłam dalej, aż w oddali zobaczyłam wielkie
wzniesienie, a na nim dwie sylwetki. Podeszłam bliżej, tym razem powoli,
ostrożnie. W końcu byłam na tyle blisko, żeby odróżnić walczące
postacie. Serce mi zamarło na widok stojącej w bezruchu Aisu .
Zrób coś! On cie zabije! - krzyczałam w duchu zbyt przerażona, żeby wykrztusić z siebie słowo.
Kątem
oka dostrzegłam, że tuż obok mnie pojawił się Sasori. Kilkadziesiąt
metrów na prawo, w cieniu stała jeszcze jedna osoba. Wysoka
przerażająca. Z tej odległości widziałam jedynie czarny płaszcz.
Wiedziałam, że tak jak ja przygląda się walczącym.
W tym samym
czasie członek Akatsuki skoczył na dziewczynę, unosząc broń nad głowę.
Pisnęłam przerażona i w jednej chwili znalazłam się za plecami
lalkarza. Znów chowałam się za nim jak małe dziecko. Parę głazów
oderwało się od stromego zbocza i spadło kilkanaście metrów przed nami.
Stanęłam
na palcach i ostrożnie wyjrzałam ponad ramieniem Saroriego.
Spodziewałam się ujrzeć rzekę krwi, porozrzucane wszędzie kawałki ciała
Aisu i jej triumfującego przeciwnika. Ale ona ciągle tam stała. Nie
ruszyła się nawet o milimetr. Dookoła wirowały odłamki rozbitego lodu.
Patrzyłam zafascynowana na jej dumną postać, próbując sobie wyobrazić
siebie w takiej sytuacji. Już bym nie żyła. Ale dla niej odbieranie
ataków zawodowego zabójcy było niczym. Przyglądałam się bitwie z
rosnącym zainteresowaniem. Była przerażająca, ale oboje walczyli z takim
wdziękiem, że nie mogłam wyjść z podziwu dla ich idealnie wytrenowanych
ataków. To było niesamowite wrażenie. Nigdy w życiu nie widziałam nic
piękniejszego niż starcie lodu i wody, starcie dwóch potężnych
wojowników. Poruszali się szybciej niż jacykolwiek ludzie jakich do tej
pory spotkałam. Widziałam tylko zarysy ich ruchów. Reszta rozmazywała
się pod wpływem coraz szybszych ataków. Przed Aisu pojawiła się
karykatura ludzkiej postaci. Przynajmniej przez chwile wydawało mi się ,
że to ludzka postać, bo zaraz dosięgła ja bron. W powietrze wzbijały
się coraz to nowe odłamki lodu i kolejne głazy spadały na ziemię.
Usłyszałam
czyjś głos. Nie potrafiłam rozróżnić słów. Ale ona chyba tak.
Wzdrygnęłam się, kiedy gwałtownie uniosła w górę rękę. To był jej
pierwszy dostrzeżony przeze mnie ruch w ciągu całego pojedynku. W
następnej chwili nogi i jedna ręka jej przeciwnika zostały uwięzione w
lodzie. Uderzył go kilka razy, ale nie zdołał się uwolnić. Aisu
przechyliła głowę głowę na prawą stronę i przyglądała się swojemu
więźniowi. Wyglądała przerażająco. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę,
że tak naprawdę, tylko ja jestem w Akatsuki nowa. Ona od lat zabijała.
Pasowała tu jak nikt inny. To było jej miejsce.
- A ja jutro idę z
nią na misję - wyszeptałam łamiącym się głosem, nieświadomie opierając
policzek o ramię Sasoriego i dalej przyglądając się walce.
Mężczyzna
zdołał się uwolnić. Odskoczył kilka metrów dalej. Otoczyły go lodowe
kolce, które po sekundzie spadły na ziemie wzniecając tuman piasku.
Myślałam, że to w wyniku jakiegoś jego ataku, ale myliłam się. Teraz to
nie on kontrolował ten pojedynek.
W końcu przed nim pojawiła się
osoba wyglądająca identycznie jak Aisu. Uderzyła go w brzuch, a ten
poleciał kilka metrów do tyłu i upadł na ziemię. Chwilę zajęło mu
pozbieranie się, ale gdy wstał na jego ustach igrał pewny uśmiech. Już
po wszystkim. Odetchnęłam głęboko, rozejrzałam się dookoła i wróciłam do
rzeczywistości. Mój wzrok padł na mężczyznę stojącego w cieniu. Przez
cały czas nawet nie drgnął. Przyglądałam mu się jeszcze przez kilak
sekund, zanim zdałam sobie sprawę, że nie bez powodu wybrał miejsce w
ukryciu. Nie chciał zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Jak prawie
każdy członek Akatsuki. Poczułam się jak intruz, tak bezwstydnie się na
niego gapiąc.
Zawstydzona spojrzałam na swoje dłonie i
stwierdziłam, że kurczowo zaciskam palce na płaszczu Sasoriego Stałam na
kamieniu i wychylałam się ponad jego ramieniem, żeby lepiej widzieć.
Zawstydzona cofnęłam się kilka kroków. Nie poruszył się. Obeszłam go
dookoła i stanęłam tuż przed nim. Odchrząknęłam znacząco, żeby zwrócić
jego uwagę. Nie zareagował.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Jak
zdążyłeś pewnie zauważyć, niewiele potrafię - zaczęłam. - Nie wiem,
dlaczego tu trafiłam, nie wiem czego ode mnie chcecie, ale wątpię, żebym
potrafiła sprostać waszym oczekiwaniom. Mam do ciebie żal, za to, że
mnie tu sprowadziłeś. Mogłeś od razu mnie zabić, okazać choć trochę
litości, wiedząc, co mnie tu czeka. Teraz Aisu zrobi to za ciebie. Nie
śpieszy mi się zbytnio na tamtą stronę, ale oboje wiemy nie mam szans na
przeżycie. Co nie oznacza, że nie będę próbować.
Uśmiechnęłam się do niego wesoło.
- Mimo wszystko miło było cię poznać. Do zobaczenia w innym życiu.
Nie
potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Nie chciałam widzieć w nich tej
bezwzględnej obojętności. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę siedziby.
Każdy kolejny krok, był coraz trudniejszy. Byłam wyczerpana, ledwo
mogłam ustać na nogach.
Na szczęście siedziba była niedaleko.
Dotarłam na miejsce, akurat w chwili, gdy wielki głaz otwierał się przed
mężczyzna mającym na plecach dziwną kosę z trzema ostrzami. Ignorując
zawroty głowy puściłam się biegiem w jego stronę. Nie wiedziałam, kiedy
znajdzie się kolejna okazja, żeby wejść do środka, a sama nie miałam
pojęcia, jak poruszyć głaz. Zdążyłam w ostatniej chwili. Jeszcze
sekunda, a zostałabym zmiażdżona przez opadający kamień.
- Uch! - sapnęłam.
Mężczyzna
posłał w moją stronę mordercze spojrzenie. Zmarszczyłam brwi,
zastanawiając się, czy chce mnie zabić. Doszłam do wniosku, że lepiej
nie ryzykować.
Przywołałam na twarz pełen sztucznej radości uśmiech i rzuciłam się biegiem przed siebie.
Zatrzymałam
się dopiero przed swoim pokojem. Pchnęłam drzwi. To był najgorszy dzień
w moim życiu. Nigdy jeszcze nie byłam tak wykończona i obolała.
Powlekłam się do łóżka i opadłam na nie. Leżąc, na brzuchu czułam, jak
każdy mięsień w moim ciele pulsuje niewyobrażalnym bólem. Zamknęłam na
chwilę oczy i postarałam się uspokoić oddech. zapadłam w krótką drzemkę.
-
Trening. - To jedno, cicho wypowiedziane słowo zdołało mnie obudzić.
Podniosłam głowę. W moim pokoju stała Aisu! Popatrzyłam na nią, nie
dowierzając własnym oczom. Co ona tu robi? Byłam zbyt zmęczona, żeby się
nad tym zastanawiać, potrzebowałam snu. Znów ukryłam twarz w poduszce,
udając, że jej nie zauważyłam. Może jak nie będę się ruszać, pomyśli, ze jestem martwa i sobie pójdzie. Tak, to był dobry pomysł. Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejny trening, a tym bardziej z nią.
Nagle poczułam zimną dłoń na swojej szyi. Po chwili Aisu przyciskała mnie do ściany.
Nie wiedziałam, czy bardziej bałam się jej, czy tego treningu.
- Idziemy.
Wypuściła mnie, a ja bezwładnie osunęłam się po ścianie. Zdusiłam w gardle jęk i podniosłam się.
Aisu
była już przy wyjściu. Ruszyłam za nią. Zacisnęłam zęby i starałam się
nie chwiać. Poruszała się szybko, ledwie mogłam za nią nadążyć.
Wyszłyśmy z siedziby. Był już wieczór. Słońce schowało się zza górami,
tworząc wokół nich złoto-pomarańczową aureolę. Zafascynowana
obserwowałam ten nieziemski widok i nagle zalała mnie fala światła. Nie
rozumiałam, co się stało. Czyżby wzgórze wybuchło. Rozejrzałam się
dookoła i uświadomiłam sobie, że jestem w całkowicie innym miejscu niż
przed chwilą. Ale jak? Co się właściwie stało?\
Spojrzałam
na stojąca tyłem do słońca Aisu. Wyglądała na niewzruszoną,
niepokonaną. Poły rozpiętego płaszcza łopotały wokół niej, sprawiając,
że dziewczyna wyglądała jakby unosiła się w powietrzu. Była taka piękna,
silna, wielka. Nic nie mogło się równać z jej mocą. Mimowolnie
porównałam ja do siebie. Przewyższała mnie we wszystkim.
- Atakuj - powiedziała wyzutym z emocji głosem.
Przez
chwilę żywiłam skrytą nadzieję, że żartuje, ale potem spojrzałam w jej
złote oczy i zdałam sobie sprawę, że ona należy do osób, które nie
wypowiadają zbędnych słów.
Niewiele myśląc zamachnęłam się i
wycelowałam pięścią w jej twarz. Nie było szans aby ten atak dosięgnął
celu, ani ten, ani żaden następny. Każdy mój ruch obracała przeciwko
mnie, z każdą upływającą sekundą, na ziemię spadało coraz więcej mojej
krwi, z każdym uderzeniem byłam coraz bardziej wyczerpana. Co jakiś czas
Aisu musiała chwytać mnie za nadgarstek i stawiać z powrotem na nogi.
Sama nie byłabym w stanie się podnieść. Najlżejszy cios mógł mnie
powalić. Godziny dłużyły mim się w nieskończoność. Niewiele brakowało, a
zaczęłabym błagać, żeby mnie zabiła.
- Idź do Sasoriego. -
Usłyszałam jej głos przebijający się prze ogarniający mój umysł ból i
ciemność. - Ja z tobą skończyłam. W południe na tej skale, misja.
I
już jej nie było. Upadłam na ziemię, łapiąc spazmatycznie oddech. Już
wszystkim. Mogłam odpocząć. Przełknęłam głośno ślinę. Wyczułam w gardle
krew. Z wielkim trudem podniosłam się znów na nogi. Musiałam dojść do
swojego pokoju. Musiałam. Powoli zaczęłam poruszać się w dół zbocza. W
głowie mi się kręciło, raz po raz upadałam, ale nie poddawałam się.
Nie
miałam zamiaru iść do Sasoriego. Wolałabym już umrzeć, niż kolejny raz
narzucać mu się. Poza tym, już się z nim pożegnałam. Gdybym teraz
znalazła się przed drzwiami jego pokoju, musiałabym jeszcze raz z nim
porozmawiać. Nie znosiłam pozostawiać spraw niedokończonych. Chciałam
żyć w całkowitej harmonii, w zgodzie z naturą, otaczającymi mnie ludźmi i
samą sobą. Nie potrafiłam znieść myśli, że odejdę, znienawidzona przez
kogoś. Z moich oczu próbowały wydostać się łzy, na samo wspomnienie
rodziców i tego jak ich potraktowałam. Nie wiedzieli gdzie jestem, co
się ze mną dzieję. Cierpieli. Przeze mnie. I już nigdy nie zdołam tego
naprawić.
Dotarłam do swojego pokoju. Nie wiedziałam jak. Było
zbyt ciemno. Albo to ja miałam zamknięte oczy. Wszystko mi się mieszało.
Miałam mętlik w głowie.
Podeszłam do łóżka i po raz kolejny dzisiaj rzuciłam się na nie, mając nadzieję na odpoczynek.
[Dziękujemy za komentarze i obserwację, to naprawdę wiele dla nas znaczy :) ]
jeeeej ale świetnie wam to wychodzi :) Zaczyna się świetnie , mam nadzieje że Mei jakoś uda się zabłysnąć i pokazać że też potrafi walczyć :) Czekma na kolejny i pozdrawiam ! :*
OdpowiedzUsuń~Tamara
Cudooo !! czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuń~Diana
Jejku jaki świetny blog :) Bardzo podobają mi się postacie i sposób w jaki opisujecie Akatsuki <3 Kiedy kolejny rozdział ? :)
OdpowiedzUsuńAaaaaa świetny blog ! Nie sądziłam, że Aisu jest aż tak bezwzględna. Pasuje do Akatsuki :) A Mei zdobyła moją sympatię. Jest podobna do mnie - taka miernota. Ale uważam, że ma duży potencjał i że zaskoczy jeszcze członków Akatsuki nie raz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was Serdecznie :*
Kiedy nowy rozdział ? Cudne opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńNo gdzie wy się podziewacie dziewczyny ?
OdpowiedzUsuńRozdział już niedługo, bez obaw, żyjemy :D Ale te schadzki z Itasiem i Sasorciem zajmują trochę czasu, więc cierpliwości ;)
UsuńCzy możecie mniej więcej napisac kiedy pojawi sie rozdział ? :) Tęskno :(
OdpowiedzUsuńO kuźwa!!! Genialne opowiadanie!!! Zazwyczaj nie czytam blogów na podstawie Naruto, ale to jest zajebiste. Natknęłam się na nie przypadkiem i nie żałuję.
OdpowiedzUsuńStrasznie zaintrygowały mnie główne bohaterki. Jedna taka oziębła, mroczna, zabójcza, a druga delikatna słodziutka i radosna. Jednak obie mają w sobie coś niezwykłego i, przyznajmy szczerze, schizowego. Różnią się od siebie praktycznie wszystkim, co tylko nadaje temu opowiadaniu klimatu.
Nie no, po prostu uwielbiam Was dziewczyny!!!!
;( Ale patrząc po dacie publikacji, mam złe przeczucie, co do tego, czy pojawi się kolejny rozdział ;(
Mam nadzieję, że nas tak całkiem nie porzuciłyście ;-;
NIE PORZUCIŁYŚMY! Nadmiar obowiązków i pisanie rozdziału się przedłuża, ale jutro coś powinno się pojawić ;)
Usuń