Mei
Tym razem się nie spóźnię. Gdy schodziłam po schodach moje
poobijane usta, wykrzywione były w grymasie, który kiedyś można było
nazwać uśmiechem. Wyglądałam okropnie. Tak też się czułam. Ale było
lepiej niż wczoraj. Lepiej niż kiedykolwiek odkąd opuściłam dom. W nocy,
kiedy z bólu budziłam się co godzinę, wiele sobie przemyślałam. Zbyt
długo nie byłam sobą, zbyt długo strach kierował moim życiem. Teraz nie
było już dla mnie nadziei, postanowiłam postawić wszystko na jedną
kartę. Czułam ogromny szacunek dla wszystkich członków Akatsuki, ale nie
mogłam dać im możliwości przemienienia mnie w bezlitosnego mordercę.
Nie miałam zamiaru zabijać i nie nigdy nie pozwolę się do tego zmusić.
Może byłam idiotką, może byłam szalona, może zbyt nisko ceniłam własne
życie, ale nie potrafiłam tego zmienić, nie chciałam nawet próbować.
Nie
wiedziałam na czym ma polegać nasza misja, ale po tym co wczoraj
zobaczyłam, przestałam się łudzić. To nie będzie nic łatwego, nic
niewymagającego wysiłku. Musiałam przygotować się na najgorsze. Mimo
tego szłam dalej z głupkowatym uśmiechem na ustach, aż dotarłam do
wielkiego głazu zasłaniającego wyjście z siedziby Akatsuki. Ostatnim
razem, kiedy znalazłam się w tym miejscu, odsunął się sam. Teraz tak nie
było. Nieważne ile razy bym do niego nie podchodziła, skakała, szukała
jakiś szczelin, drapała, to i tak głaz nie podniósł się do góry.
Zrezygnowana oparłam się o niego plecami i osunęłam na ziemię. Aisu mnie
zabije zanim jeszcze wyruszymy. Oparłam głowę na kolanach, ale już po
chwili stałam i miotałam się, jak zwierzę uwięzione w klatce. To było
niesprawiedliwe. Kiedy w końcu postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce,
działo się coś takiego. Zrezygnowana ruszyłam w drogę powrotną. Cały mój
wcześniejszy entuzjazm wyparował. Miałam ochotę krzyczeć z frustracji.
Szłam coraz szybciej. Już prawie biegłam. Wszystko dookoła zamieniło się
w jedną zamazaną, ciemną plamę, która zdawała się napierać na mnie z
każdej strony. Musiałam się stąd wydostać. Miałam wrażenie, że zaraz
oszaleję. Albo się rozpłaczę. Albo jedno i drugie. Przeklęta
klaustrofobia.
Zatrzymałam się gwałtownie. Panika w niczym mi nie
pomoże. Oddychałam płytko i nierówno, moim ciałem wstrząsały dreszcze, a
na skroni pojawiła się kropelka potu. Zacisnęłam dłonie w pięści i
postarałam się uspokoić. To była tylko malutka przeszkoda na mojej
drodze, którą zazwyczaj ominęłabym bardzo chytrym sposobem, ale po dwóch
dniach w tym miejscu nawet taka niedogodność wyprowadzała mnie z
równowagi. Moja psychika nie wytrzyma dłuższego pobytu w siedzibie
Akatsuki.
Zobaczyłam poruszający się cień. Pisnęłam cicho i
przylgnęłam plecami do kamiennej ściany, choć i tak wiedziałam, że nie
ma to sensu. Ktokolwiek nadchodził, był członkiem Akatsuki. Ich nie da
się oszukać, nie da się przed nimi ukryć, nie da się od nich uwolnić,
nie da się ich pokonać. Próbując, popełniałabym niewybaczalny błąd, za
który zapłaciłabym najwyższą cenę.
Moim oczom ukazał się młody
mężczyzna. Nie wyglądał na niebezpiecznego, ale przecież nikt, kto nie
jest niebezpieczny, nie mógłby nosić płaszcza Akatsuki. Przechyliłam
głowę i przyjrzałam mu się uważniej. Był średniego wzrostu, miał jasne
włosy i niebieskie oczy. Mógł stać się moją przepustką na wolność. Pod
warunkiem, że dobrze to rozegram.
Przywołałam na twarz radosny uśmiech i odepchnęłam się od ściany.
- Jestem Mei - powiedziałam, stając przed nim.
Wyglądał
na zaskoczonego. Pewnie nie często zdarzało się, żeby jakaś mała
idiotka stawała mu na drodze, susząc zęby jakby najadła się kleju. Nawet
się nie przywitałam. Chyba powinnam to zrobić. Może on nie lubił
bezczelności?
Przez chwilę staliśmy w krępującym milczeniu. Czułam się strasznie głupio. Znowu.
- A ja Deidara - odpowiedział nagle, odwzajemniając uśmiech.
Nabrałam pewności siebie.
- No więc, co tutaj robisz? - zapytałam.
Deidara wymownie rozejrzał się dookoła.
- No dobra. To było głupie pytanie. Chciałam po prostu zacząć rozmowę. Nie lubię ciszy.
- Możemy porozmawiać o sztuce - zaproponował.
Od
razu się rozpromieniłam. Uwielbiałam sztukę. To była jedyna rzecz w
jakiej byłam dobra. Śpiew, malarstwo, poezja. Kochałam to. Przynajmniej
kiedyś. Odkąd odeszłam z domu nie miałam na to czasu. Na początku
próbowałam śpiewać sama sobie dla zabicia czasu, ale w końcu
stwierdziłam, że zabiera to za dużo energii. Rysować też nie mogłam.
Przez cały dzień musiałam iść. Uciekać.
- A jaką konkretnie
dziedziną sztuki się interesujesz? - zapytałam dość oficjalnie, żeby
,,wybadać grunt''. Nie chciałam palnąć żadnej głupoty, zdenerwować go,
czy sprowokować.
Nachylił się w moją stronę, jakby chciał zdradzić mi najważniejszą tajemnice świata.
- Wybuchy... yhm.
Uniosłam
brwi. To było już trochę dziwne. Miałam ochotę powiedzieć coś
złośliwego, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się. Deidara wydawał
się całkiem fajny, ale wiedziałam, że musi być śmiertelnie
niebezpieczny. Zagryzłam ze zdenerwowania dolną wargę. Jedno niewłaściwe
słowo i już po mnie.
- Interesujące. A dlaczego akurat wybuchy? -
zapytałam tonem eksperta, marszcząc przy tym brwi. Wiedziałam, ze każdy
artysta uwielbia opowiadać o swojej sztuce, chce ,,zarazić'' nią jak
największą liczbę osób.
- Sztuka jest eksplozją... yhm - odpowiedział z pasją. - Jest ulotna, chwilowa, nie da się jej zatrzymać na dłużej.
Ze
zdziwienia i zachwytu otworzyłam usta. W jednym zdaniu wyraził
wszystkie moje przemyślenia na temat sztuki. Chciałam zobaczyć jego
dzieła. Musiały być niesamowite. Tak jak ich twórca.
Myślałam, że
rozpłaczę się ze szczęścia. Z tym człowiekiem miałam szansę znaleźć
wspólny język. Nie był dużo starszy ode mnie. Po raz pierwszy od wielu
tygodni szczerze się roześmiałam.
Chłopak wyglądał jakby chciał mnie zabić. Chyba źle zrozumiał mój wybuch wesołości.
-
To jest właśnie piękno sztuki - pisnęłam jak mała dziewczynka. - Trzeba
się nią cieszyć póki trwa. Dzięki jej ulotności możemy ją docenić.
Jeśli coś jest trwałe, to wiele pokoleń może to oglądać. Nikt wtedy nie
będzie się dokładnie przyglądał dziełu, bo przecież jest szansa, że
zobaczy je po raz kolejny. Sztuka powinna być spontaniczna, delikatna,
krucha, a jednocześnie zabójcza. Kiedy ją widzimy musimy czuć się dumni z
zaszczytu jej podziwiania.
Mówiłam tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. Jednocześnie nie mogłam przestać się uśmiechać.
- W końcu znalazł się ktoś, kto nie ignoruje prawdziwej sztuki... yhm.
Wydawał
się być w miarę przyjaźnie nastawiony, ale wolałam nie ryzykować. Jedno
niewłaściwe słowo z moich ust mogło skrócić mnie o głowę. Dlatego
pozwalałam mówić jemu. Zadawałam niegroźne pytania i wsłuchiwałam się w
jego opinię. Było to wbrew mojej naturze. Zazwyczaj nie mogłam
powstrzymać się od bezsensownej paplaniny. Jednak ta rozmowa była
naprawdę bardzo przyjemna i ciekawa. Mimo drobnych niedogodności, czułam
się bardziej sobą niż kiedykolwiek od ostatniego spotkania z Kinjim.
Nawet nie zauważyłam, kiedy doszliśmy do wyjścia z siedziby. Co więcej, nawet nie zauważyłam, kiedy ruszyliśmy.
- Deidara? - zaczęłam niepewnie. - Czy mógłbyś mi w czymś pomóc?
To była chwila prawdy. Albo mnie zabije, albo pomoże.
Popatrzył
na mnie dziwnym wzrokiem. Nie dostrzegłam na jego twarzy żadnej zmiany.
Ledwie mogłam się powstrzymać przed spojrzeniem mu prosto w oczy.
Wiedziałam, że nie powinnam tego robić. Tak naprawdę nie chciałam
wiedzieć, co siedzi w głowie zawodowego mordercy, co myśli przed
zabiciem kolejnej ofiary. Spuściłam, więc głowę i zaczęłam mamrotać coś
bezsensownie pod nosem.
- No bo wiesz... Aisu mnie zabije... Mamy
misję... Nie wiem co mamy zrobić... Nie chcę iść. Nie mogę się spóźnić. I
tak nie przeżyję, ale chcę coś udowodnić. Nie wiem komu. Może sobie,
może jej, może całemu światu. Muszę się stąd wydostać. Bo się spóźnię. a
wtedy ona mnie zabije. Rozumiesz mnie, prawda?
Podniosłam wzrok,
wcale nie wyczekując odpowiedzi. Zdawałam sobie sprawę, że
prawdopodobnie nie zrozumiał ani jednego słowa z tego, co powiedziałam.
Stał
tam, gdzie przed chwilą, ale za nim nie było już kamienia. Otworzył
wyjście, a ja nawet tego nie zauważyłam. Otworzyłam usta zdumiona jego
szybkością i jednocześnie przerażona swoją bezmyślnością. Przecież on
był członkiem Akatsuki. Można było się tego po nim spodziewać. Z moją
nieostrożnością dziwne było, że przetrwałam w tym miejscu aż tak długo.
Wyszczerzyłam do niego zęby, jak małe dziecko, które dostało ciastko.
Odwzajemnił uśmiech, a po chwili już go nie było. Wybiegł na zewnątrz.
Pewnie też miał jakąś ważną misję. Oby tylko nic mu się nie stało.
Wydawał się inny niż reszta członków Akatsuki. Żałowałam, że pierwszego
dnia mojego pobytu tutaj zamiast Aisu nie odwiedziłam jego. Nasza
znajomość mogła się zacząć o wiele ciekawiej.
O cholera, o czym ja myślę? Teraz najważniejsze jest, aby przetrwać jak najdłużej. Na tym muszę się skupić.
Zrezygnowana
kilka razy uderzyłam czołem w kamienną ścianę zanim wyszłam na
zewnątrz. Jasne słońce na chwilę mnie oślepiło. Pisnęłam radośnie,
wyrzucając ręce w górę i stając na palcach. Chciałam czuć słońce na
każdym skrawku skóry, na każdej cząstce poranionej duszy. Potrzebowałam
przynoszącego ukojenie dotyku promieni, płomyczka złudnej nadziei.
Jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak z widoku słońca, po prostu go nie
doceniałam. To się zmieniło. Postanowiłam, że będę cieszyć się nawet
najdrobniejszym pięknem, bo tego wielkiego mogę już nie zobaczyć.
No dobra, muszę wziąć się w garść.
Przez chwilę stałam zdezorientowana, zastanawiając się w którą mam iść.
Nie za bardzo pamiętałam, jak dojść na górę, na której wczoraj
ćwiczyłyśmy, albo raczej, na której Aisu się nade mną znęcała. Całe
szczęście przypomniałam sobie, że wzniesienie zasłaniało nam znikające
za horyzontem słońce, więc powinnam skierować się na zachód.
Nie
przeszłam nawet dwudziestu metrów, kiedy zdałam sobie sprawę, że
przecież wzgórze, którego szukam jest tuż przede mną. W przedpołudniowym
świetle wydawała się niższa, mniej niedostępna. Straciła całą
tajemniczość. W przeciwieństwie do stojącej na niej osoby. Ona była
równie piękna, nieosiągalna, wyniosła i zabójcza jak wczoraj.
Zacisnęłam
z wściekłości usta. Ona robiła wszystko, żeby mnie upokorzyć. Właśnie
przez takie zachowanie ludzie tracą wiarę w siebie. Chciałam przyjść
pierwsza, choćby dla własnej satysfakcji, ale ona zawsze musi być
pierwsza... Nic dziwnego. W końcu jest najlepsza. We wszystkim.
I
znowu nasunęło się pytanie: co ja tu właściwie robię? Po co im moja
pomoc? Przecież ja nic nie umiem. Będę im tylko przeszkadzać. Niestety
motywy, które kierowały liderem były nieodgadnione. Nie miałam szans go
zrozumieć. Nie miałam szans na zrozumienie kogokolwiek w Akatsuki. No
może pomijając Deidarę. Z nim pewnie potrafiłabym znaleźć wspólny język.
Z
westchnieniem irytacji rozpoczęłam wspinaczkę. Zajęła mi ona dobre
dziesięć minut. Z każdym kolejnym krokiem złość ze mnie ulatywała. Gdy
stanęłam na szczycie byłam całkowicie spokojna. Spojrzałam na stojącą
nieruchomo Aisu. Kiedy wchodziłam, co jakiś czas zerkałam na nią, a ona
nie drgnęła ani razu. Podziwiałam ją za to, ale równocześnie coraz
bardziej się jej obawiałam. Nie zachowywała się jak człowiek.
-
Jestem - powiedziałam, żeby zwrócić jej uwagę, choć byłam pewna, że
usłyszała jak szłam, albo w inny sposób wyczuła moja obecność.
Nawet się nie odwróciła, w ogóle nie zareagowała.
Odchrząknęłam znacząco.
Dalej nic.
- Aisu! - pisnęłam tonem małej obrażonej dziewczynki.
Bycie
ignorowanym jest strasznie denerwujące. Obeszłam ją dookoła. Chciałam
spojrzeć w jej zimne złote oczy i sprawdzić, co się w nich czai, co w
tej chwili czuje, ale były zamknięte. Nie byłam pewna czy śpi, czy po
prostu rozmyśla. Na wszelki wypadek wolałam jej nie przeszkadzać.
Położyłam
się na jakimś dużym kamieniu. Przyjemnie było tak po prostu poleżeć w
pełnym słońcu. Jednak wydarzenia ostatnich dni nie dawały mi spokoju.
Gdy tylko próbowałam oczyścić umysł, wszytko wracało. Nie chciałam o tym
myśleć. Odcinałam się od tego jak tylko mogłam.
Usiadłam i znów
spojrzałam na Aisu. Nie ruszyła się nawet o milimetr. Zastanawiałam się,
czy aby nie podejść i nie potrząsnąć nią, ale to by się mogło źle dla
mnie skończyć.Chwyciłam garść drobnych kamyczków, leżących u moich stóp i
zaczęłam układać je w różne wzorki. Zaczął powstawać mały obrazek.
Przypominał trochę psa. jeden kamyk był większy od innych i nie miałam
pojęcia, gdzie go ułożyć. Przez chwilę przyglądałam mu się bezmyślnie,
aż do głowy wpadł mi świetny pomysł. Może gdybym rzuciła tym kamieniem w
Aisu, to by się obudziła. Mogłabym jej potem powiedzieć, że to Deidara
ćwiczył wybuchy i odłamki skał doleciały aż tutaj. Ale ona nie jest
głupia i pewnie nie uwierzyła by mi. Poza tym kamyczek był za ładny,
żeby mógł pochodzić od skały. Pozostawało mi więc tylko czekać z
nadzieją, że Aisu kiedyś się w końcu obudzi. Ze złości i bezradności
zaczęłam uderzać piętami o ziemie. To nie było sprawiedliwe.
- Idziemy.
Na dźwięk jej głosu aż podskoczyłam.
Przeniosłam wzrok z kamyka na Aisu,a potem znów spojrzałam na kamyczek.
- Dokąd idziemy? - zapytałam cichutko.
Nie odpowiedziała.
-
Aisu! - krzyknęłam, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. - Nie ignoruj
mnie! Mam prawo wiedzieć coś o tej misji skoro na nią idę.
Znów brak jakiejkolwiek reakcji. Zaczynałam się coraz bardziej denerwować.
-
A poza tym, to byłam tu już pół godziny temu. Byłam gotowa do drogi, a
ty sobie tak stałaś i nie miałaś zamiaru się ruszać. Może teraz to ja
nie mam ochoty nigdzie iść...
Aisu popatrzyła na mnie tymi swoimi
złotymi oczami i już po chwili jej nie było. Biegła na południe.
Wrzasnęłam z irytacji i ruszyłam za nią. Dlaczego nikt nigdy nie liczył
się z moim zdaniem?
Była szybka. Bardzo szybka. Wiedziałam, że nie
była to nawet ćwiartka jej możliwości. Specjalnie zwolniła, żebym mogla
ją dogonić, co mimo tego i tak przyszło mi z wielki trudem. Wczorajsze
wydarzenia znacznie odbiły się na mojej sprawności. Przynajmniej tak
sobie wmawiałam. Już po kilku minutach biegu mój oddech znacznie
przyśpieszył, a z gorąca przed oczami zaczęły pojawiać się białe plamki.
Doszłam do wniosku, że jeśli skupię na czymś uwagę, to łatwiej będzie
mi zapomnieć zmęczeniu. Przyglądałam się uważnie mijanemu po drodze
krajobrazowi, szukając czegoś ciekawego. Nic. Wszędzie tylko piach i
kamienie. To wszystko było nużące. W końcu mój umysł zaczął pracować na
wyższych obrotach. W każdym większym głazie odnajdywał jakąś część
człowieka. Tutaj widziałam głowę, tam nogę, a jeszcze w innym miejscy
palec. Próbowałam wyjaśnić w jaki sposób ci ludzie się tu dostali, jakim
cudem zostali zamienieni w kamień. W każdej kolejnej minucie do głowy
przychodził mi kolejny pomysł uniemożliwiający kontynuowanie poprzedniej
historii. Doszło do tego, że nie wiedziałam, która z nich jest
prawdziwa. Może każda. Może żadna. Wszystko przykryła delikatna biała
mgła. Nie mogłam na niczym skupić wzroku.
Krajobraz powoli
zaczynał się zmieniać. Kątem oka dostrzegałam plamki zieleni, które po
chwili znowu znikały w brudnozłotym piasku.
Na dodatek Aisu znów
przyspieszyła. Nie potrafiłam skupić się na biegu. Traciłam kontrolę nad
swoimi ruchami. Upadłam. Nie wiedziałam nawet kiedy. W jednej chwili
stałam pewnie na nogach, a w drugiej moje dłonie były zagrzebane w
piasku. Przełknęłam ślinę. Gardło miałam straszne suche. Wszystko wokół
mnie zawirowało, kiedy próbowałam się podnieść. Udało się. Ruszyłam.
Biegnij. Biegnij. Biegnij.
Ale po co? Zmęczyłam się. Mam prawo odpocząć.
Nie! Szybciej. Musisz ja dogonić!
Kogo? Po co ja w ogóle ruszyłam. Jest za gorąco na ćwiczenia.
Szybciej!
Nie
wiedzieć czemu słuchałam tego głosu. Jednak, choćbym nie wiem jak się
starała, nie potrafiłam uzyskać dawnej szybkości. Moje ciało zwalniało,
choć umysł kazał mu biec. Postać przede mną coraz bardziej się oddalała.
Nie rozumiałam, czemu nie chciałam jej zgubić. Nie rozumiałam już
niczego.
Osunęłam się na ziemię. Ledwie zdążyłam wstać, a już
leciałam z powrotem. Tylko, że tym razem nie upadłam na piasek, ale na
coś przyjemnie zimnego i twardego.
Lód? Ale jak? Aisu.
Poczułam,
że znów się poruszam. Ostrożnie podniosłam głowę. Aisu biegła z
zawrotna prędkością, a fala lodu, na której leżałam wiernie sunęła za
nią.
Wszystko dookoła było zamazane. Od patrzenia na szybko mijane
kształty robiło mi się niedobrze. Zamknęłam oczy, skuliłam się w
pozycji embrionalnej, skrzyżowałam ręce w nadgarstkach i ułożyłam na
nich głowę. Przez chwilę cieszyłam się chłodem lodu i świecącym na twarz
słońcem, a potem zasnęłam.
Strasznie bolała mnie
głowa. Byłam zmęczona. Chciałam znów zasnąć, ale jeszcze bardziej byłam
spragniona. Przez chwile wahałam się co zrobić, aż w końcu postanowiłam
znaleźć ,,złoty środek". Podniosłam się na łokciu i rozejrzałam dookoła.
Leżałam na podłodze w jakimś obcym, skromnym pokoiku. Stał tu stolik z
dwoma krzesłami, szafa i łóżko. Łóżko! A ta cholerna Śnieżynka położyła
mnie na podłodze. Nie daruję jej tego. Chciałam zakląć pod nosem, ale
gardło miałam tak suche, że nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Usiadłam
i wyciągnęłam jeden ze swoich zwojów. Duch zwykłego mężczyzny. Dobrze.
Zwyczajnych ludzi łatwiej było kontrolować. Po ostatnich wydarzeniach z
duchem wykonującym techniki w oparciu o chakrę natury wiatru, wolałam
nie ryzykować.
Ostrożnie rozwinęłam zwój, czekając na znajomy
podmuch chakry. Wiedziałam, że ucieka ona ze mnie, wyrywa dusze z ich
świata, zakłóca spokój, trzyma je tutaj wbrew woli, zasila każdy ruch,
ale i tak kochałam to uczucie. Spojrzałam na stojąca przede mną postać.
Widziałam ją dość wyraźnie. Odetchnęłam z ulga.
Przynieś mi wadę - rozkazałam w myślach.
Duch pochylił głowę i wyszedł przez drzwi, nie otwierając ich.
Zaczęłam
sprawdzać w jakim stanie jest moje ciało. Skórę miałam wysuszoną i
szorstką od zbyt długiego przebywania na słońcu, a na ramieniu pojawił
się wielki siniak. Aisu! Pewnie rzuciła mną o podłogę, zamiast normalnie
mnie położyć. Od razu też nasuwa się pytanie, jakim cudem się wtedy nie
obudziłam? Musiałam być naprawdę zmęczona.
Przypomniałam sobie,
co się właściwie wydarzyło. Bieg, kamienie, historie, zmęczenie. Znów
zapomniałam, gdzie jestem, co robię i po co. Zdarzało się to odkąd
pamiętam. Rodzice zawsze myśleli, że żartuję, nigdy mi nie wierzyli.
Jednak ostatnio zaniki pamięci zdarzały się coraz częściej. Zaczynałam
się martwić. Co jeśli pewnego dnia stracę wspomnienia i one nie powrócą?
Zapomnę kim jestem, po co żyję, nie zostanie po mnie nic oprócz
żyjącego ciała, bo moja tak strasznie poraniona dusza rozpadnie się na
milion kawałeczków. Może właśnie o to chodzi. Może zbyt mocno ranię
swojego ducha, może chce on wydostać się z tego ciała i nie musieć
oglądać jego wspomnień.
Czy właśnie dlatego członkowie Akatsuki
potrafią tak bezwzględnie zabijać? Nie chciałam tego wiedzieć.
Wystarczyło, że zajrzałam w oczy Sasoriego. Mogłam zagłębić się w nie
jeszcze bardziej, ale nie potrafiłam znieść tego, co było tylko cieniem
jego duszy, nie mówiąc już o tym co było dalej. Powiadają, że ciekawość
to pierwszy stopień do piekła. Na własnej skórze przekonałam, się, że
maja rację. Chociaż moje piekło i tak by mnie dopadło niezależnie od
tego, czy spojrzałabym w te oczy, czy nie.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i gwałtownie poderwałam się na nogi. To był tylko duch. Odebrałam od niego kubek z zimną wodą.
- Dziękuję - powiedziałam bezgłośnie, uśmiechając się smutno.
Jego
twarz wykrzywił grymas bezsilnej wściekłości, ale nic nie odpowiedział.
Ciężko było żyć, wiedząc, że ci, którzy są twoja siłą, nienawidzą cię.
Odstawiłam kubek na stolik i powoli zwinęłam zwój. Nie chciałam, żeby cierpiał dłużej niż to konieczne.
Nigdy w życiu zwykła woda tak bardzo mi nie smakowała. Działała na moje gardło lepiej niż jakiekolwiek lekarstwo.
Drzwi
znów skrzypnęły. Tym razem się nie przestraszyłam, choć powinnam. Do
pokoju jak burza wpadła jakaś kobieta. Miała długie jasne włosy
splecione w dwa warkocze, była wysoka i pulchna, kilka lat starsza ode
mnie.
- Gdzie ona jest?! - krzyknęła przez łzy.
Patrzyłam na nią bezmyślnym wzrokiem, zastanawiając się, o kim ona mówi.
- No gdzie?! Odpowiadaj jak cie pytam! - Podbiegła do mnie i zamachnęła się ręką. Chciała mnie uderzyć
Odskoczyłam w bok. Wtedy jej wzrok padł na kubek, który wciąż trzymałam w dłoni.
-
Skąd to masz?! Jak możesz pić z tego kubka?! On należał do niej! - Łzy
zaczęły jeszcze obficiej płynąć po jej policzkach. Upadła na kolana i
zaczęła przeraźliwie szlochać.
Współczułam jej. Tak strasznie cierpiała... Podeszłam do niej, dotknęłam jej twarzy i popatrzyłam w oczy.
Kilka
dni temu zginęła jej matka. Bardzo za nią tęskni. Gdy widzi jej kubek
dryfujący w powietrzu stwierdza, że ona ciągle tutaj jest i daje jej
znak, jak ma się z nią skontaktować. Mamusia ją kocha, chce jej
szczęścia, nie opuści jej. Wszystko będzie dobrze. Razem przetrwają
wszystko.
Odsunęłam się od dziewczyny, ale wciąż czułam jej
ból i tęsknotę. Nie mogłam odizolować się od tych emocji, widząc ją
płaczącą i moich stóp.
- To nie była twoja matka - wyszeptałam przepraszająco. - To był inny duch. Jednak myślę, ze mogę ci pomóc.
Podniosła głowę i popatrzyła na mnie wielkimi szarymi oczami.
- Jak?! Ona nie żyje!
-
Będziesz mogla z nią porozmawiać. - Mój głos brzmiał dziwnie spokojnie.
Tak bardzo chciałam jej pomóc, tak bardzo pragnęłam jej szczęścia...
Poderwała się gwałtownie z podłogi.
- Naprawdę możesz to zrobić?
- Tak.
Utonęłam
w jej uścisku. Poczułam się jak małe dziecko. Była ode mnie dużo
wyższa, nie sięgałam jej nawet do ramienia, ale z nas dwóch to ja byłam
silniejsza. Chociaż raz mogłam cieszyć się tym uczuciem.
- Chodźmy już.
- Gdzie? - pisnęła nienaturalnie wysokim głosem.
- Na cmentarz. Musisz mi pokazać grób swojej matki.
Chwyciła
mnie za rękę i pociągnęła za sobą na korytarz, a potem na zewnątrz. Nie
miałam nawet czasu przyjrzeć się domowi, w którym przebywałam. No i
gdzie jest Aisu? Czyżby mnie zostawiła?
W mgnieniu oka
znalazłyśmy się na cmentarzu. Wyglądał niesamowicie w świetle
zachodzącego słońce. Tak strasznie, tak pięknie. Wszystko dookoła
zdawało się wołać do mnie, abym zatrzymała się na chwilę i wysłuchała
historii, pochowanych tu ciał, abym zobaczyła, jak odchodzą z nich
dusze.
Jednak stojącą obok mnie dziewczynę interesowała tylko jedna dusza.
- Jak się nazywasz? - zapytałam, w końcu spoglądając na grób jej matki.
- Jun - odpowiedziała cichutko.
Podeszłam kilka kroków bliżej. Odetchnęłam głęboko, musiałam się skupić.
Splotłam
palce obu dłoni i zatoczyłam nimi maleńkie kółeczko. Zamknęłam oczy,
koncentrując się na Jun, jej uczuciach związanych z matka. Już prawie,
jeszcze tylko chwila. Gwałtownie rozprostowałam palce. Wokół grobu
dostrzegłam delikatna połyskująca nić, a po chwili przede mną stała
kobieta łudząco podobna do Jun.
Była zdezorientowana. Rozejrzała
się dookoła. Jej wzrok padł na mnie, a potem na Jun. Spojrzała na córkę z
miłością i spróbowała jej dotknąć. Nie mogła. Nie mogła dotknąć niczego
i nikogo bez mojego wyraźnego polecenia. Chyba to sobie uświadomiła,
bo popatrzyła na mnie lodowatym wzrokiem.
- Czego chcesz? - warknęła.
- Daj jej znak, że tutaj jesteś - poleciłam chłodno.
Jej ręka powędrowała w stronę policzka Jun, która wzdrygnęła się pod tym dotykiem.
- Mamo? - pisnęła. - Naprawdę tu jesteś? Mamo! tak za tobą tęskniłam.
I
wtedy jej ciało zaczęła pokrywać warstwa lodu. Nie wiedziałam co się
dzieje, dopóki nie zobaczyłam stojącej u bram cmentarza Aisu. Zanim
zdążyłam zareagować zacisnęła pięść, miażdżąc dziewczynę zamkniętą w
lodowej bryle.Ukryłam twarz w dłoniach, chroniąc ją przed strumieniem
krwi. Odwróciłam się i ujrzałam ducha unoszącego się nad tym co
pozostało z ciała Jun. Nie było tego dużo. Wszystko zamieniło się w
dziwną papkę przypominającą mielone mięso. Między nagrobkami leżała jej
dłoń i kilka innych części ciała. Ale w najlepszym stanie była głowa.
Oczy wypadające prawie z orbit, strużka krwi wypływająca z rozchylonych
ust. Rozerwany policzek odsłaniający wszystkie zęby. Wiedziałam, że
długo nie zapomnę tego widoku. W tym momencie cieszyłam się, że nie
miewam snów.
Westchnęłam i uwolniłam matkę Jun z łączących ją ze mną więzów. Teraz obie mogły spokojnie przejść na drugą stronę.
- Jak mogłaś to zrobić?! - krzyknęłam.
Nie
odpowiedziała. Jak zawsze. Podeszłam do niej powoli i spojrzałam w jej
zimne złote oczy. Nie zauważyłam nawet śladu duszy. Nie miałam zamiaru
szukać głębiej. Bałam się, że znajdę tam tylko pustkę.
Wyminęłam ją i ruszyłam w stronę gospody. Byłam cała we krwi. Dusiła mnie, miażdżyła. Tak jak lód Jun.
Jun.
Była taka energiczna, porywcza, pełna życia. Wszystko odczuwała całą
sobą. A teraz resztki jej ciała leżały porozrzucane między nagrobkami.
Przynajmniej znów będzie z matką, którą tak kocha.
Dlaczego Aisu
ją zabiła? Nie wiedziałam. Czy w ogóle miała jakiś powód? Nie miałam
zamiaru pytać. Nie chciałam stać się taka jak ona, jak inni w Akatsuki.
Miała zamiar walczyć o swoje człowieczeństwo do samego końca. Do samej
śmierci.
Aisu
Noc na pustyni była zadziwiająca, jej porywisty wiatr, sypiący się
dookoła piasek i chłód łudząco przypominający mi cieplejsze dni w
Yukigakure. Dopiero teraz to dostrzegłam. Kiedy zrobiłam się tak
nieuważna? Kiedy zaczęłam rozpamiętywać miejsce, którego nienawidziłam?
Przez pobyt tutaj zaczęłam niszczyć wszystko czego potrzebowałam do
przetrwania. Nie był to dobry znak. Nic nie było dobre. Zmusiłam się do
otwarcia oczu i gdyby była we mnie choć minimalna cząstka
człowieczeństwa, pewnie natychmiast bym tego pożałowała. Czemu? Piasek,
który leciał prosto w stronę moich oczu zamarzł i opadł ciężko na
ziemię. Wzięłam głęboki oddech. Jeden, drugi... dziewiąty i wciąż
czułam, że się duszę, w swojej obecności. Paradoksalnie nie działałam
destrukcyjnie tylko na innych, na siebie również. Powoli odwróciłam się w
stronę, z której usłyszałam szmer. Znalazłam się przed Liderem. Oczy
miałam szeroko otwarte choć nie byłam zdziwiona widząc go przed sobą,
wiedziałam, że nadchodzi. Może byłam tylko zbyt przestraszona żeby je
zamknąć. Jego mroczna sylwetka, o idealnych proporcjach, odcinała się na
tle księżyca. Samo w sobie było to piękne i przerażające. Idealne.
Czułam, że Jemu też się podoba.
- Pójdziecie na południe. Cel
znajduje się w jednej z ukrytych wiosek. Wiadomość, że Morderca z Kraju
Śniegu opuścił granicę już się rozniosła, więc sami zaczną was szukać.
Masz zabić szybko, ale boleśnie wszystkich, którzy nosić będą sygnety z
kwiatem wiśni, ten którego sygnet nie będzie miał jednego płatka ma
widzieć ich śmierć. Gdy będzie po wszystkim, spytasz się go o Sutingu,
jeżeli nie odpowie zrób to bardzo boleśnie i wolno. Mei Hayashi zajmie
się nim po ewentualnej śmierci. Będzie wiedziała co robić. Daję wam dwa
dni. Pierwszego dnia, rankiem spotkamy się w siedzibie, wiesz jak to
zrobić. - Jego głos odbijający się echem wtłaczał każde słowo do mojej
głowy, stawał się moją mantrą. Nie przewidywałam komplikacji podczas tej
misji. Zabić, zdobyć informacje, zabić. Robiłam to przedtem wiele
razy, jednak z tą idiotką u boku wszystko mógł trafić szlag.
- Ona
zginie - powiedziałam, pozwalając swoim powiekom opaść. Nawet przez
ułamek sekundy nie wątpiłam, że to się nie stanie. Przez twarz Lidera
przemknął gniew. On też o tym wiedział.
- Więc będziesz ją
chronić. - Widziałam, że chciał coś dodać, ale zbyłam go machnięciem
ręki. Nie wiem czy w obecności szefa organizacji morderców było to
stosowne zachowanie, ale kto by się tym przejmował.
- Wtedy
zginiemy obie. - Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co
powiedziałam, gdybym tylko coś czuła pewnie zaczęłabym się śmiać.
Zabicie mnie, zabicie go... potencjalnie problematyczne.
-
Wierzysz w to, że istnieje osoba, która będzie w stanie cię zabić? -
spytał, a nuta ironii w jego głosie mówiła sama za siebie. - Ja dałbym
radę, ale obawiam się, że to działa w dwie strony. Zabić, przesłuchać,
zabić. - Już go nie było, ale nie zostałam sama. Była tu jeszcze jedna
osoba, którą miałam ochotę zlikwidować.
- Nie przyszłaś. -
Spojrzałam na idącego w moją stronę mężczyznę. Jak zwykle odsłaniał w
uśmiechu wszystkie rekinie zęby, tym razem jednak pod tą maską widziałam
niemą groźbę. Bardzo słabo kamuflował swoje emocje, szkoda. W jednej
sekundzie otworzyłam oczy, a w drugiej obserwowałam Kisame trzymającego
Samehadę przy mojej szyi. Wielka szkoda. Klon zniknął chwilę przed
odcięciem głowy.
- Zawsze jeden krok przed wszystkimi, tak? -
Szept dochodził zza moich pleców, tych prawdziwych o ile jakakolwiek
cząstka mnie była realna. Wiedział, że nie może mi zaszkodzić w żaden
sposób, choć krzywdzenie mnie nie było jego celem.
- Nie jestem
twoim wrogiem dziecinko. Nadejdzie dzień, w którym staniemy razem do
walki przeciwko całemu światu. Tylko my wiemy jak to jest żyć z nim,
tylko my damy radę to przetrwać, dlatego musisz przeżyć. - Przez chwilę
zastanawiałam się jaka ludzka reakcja była najlepsza do skwitowania tych
słów. Śmiech.
- Niczego już nie muszę, niczego już nie chcę, na
niczym już mi nie zależy. Uczucia zniknęły razem z chęcią i przymusem,
choć nie nazwałabym tego co mam teraz wolnością. Wszystko sprowadza się
do jednego. Cel. Otrzymać, namierzyć, zlikwidować, przesłuchiwać,
zabijać, torturować. Przeżycie straciło znaczenie, przedstawienie trwa,
tak długo jak chcę, by trwało. - Patrzył na mnie, ale nie tak jak
poprzednio, coś się zmieniło, coś odeszło, coś się ujawniło.
-
Morderca z Yukigakure, huh? - Zdziwił mnie fakt, że mimo złości zdobył
się na żartobliwy ton. Byłam gotowa na atak, na krew, lód, słodki zapach
śmierci. Cholera. - Nie jestem twoim wrogiem, nie chcesz żebym nim był.
-
A kim jesteś? Nikim. Tak samo żałosny jak wszyscy. Możesz mieć być
trochę silniejszy od reszty, ale wciąż jesteś nikim. Jeżeli staniemy do
walki przeciwko sobie, zginiesz. Równie dobrze możemy być wrogami. - Nie
mogłam pojąć czego nie rozumie w moich wypowiedziach. Samotność, była
jedynym właściwym wyborem. Nie potrzebowałam go, nigdy nie prosiłam o
przyjaciół.
- Trochę silniejszy od reszty... uznam to za
komplement, a skoro to był komplement to myślę, że nie będziemy wrogami.
- Byłam już tym zmęczona. Rozmowa, wiele pustych, niczego nie
wnoszących słów. Dość.
- Odejdź - powiedziałam po chwili ciszy. Nie posłuchał.
-
Będę cię obserwował, dziecinko. Zawsze będę w pobliżu żeby ci pomóc, bo
musisz przeżyć. Bo oni chcą żebyś przeżyła. Wbrew temu co ci się
wydaje, to nie ty decydujesz o swoim przeznaczeniu. Powinnaś to wiedzieć
Morderco z Yukigakure. Powinnaś wiedzieć. - Było coś w jego słowach,
coś co nie dawało mi spokoju nawet długo po jego odejściu. Przede
wszystkim to, że miał rację. Czemu nie mógł się mylić? Choć raz mógł się
mylić. Kisame, potwór próbujący wkraść się do mojego umysłu. Czemu się
nie mylił? Zostałam sama, tego właśnie chciałam, ale było coś jeszcze.
Chaos. Chaos panujący w moich myślach. Wszystko w co wierzyłam, wszystko
co właśnie rozpadało się, tak jak moje wnętrze dawno temu, na maleńkie
kawałeczki, coraz mniejsze, w końcu tak małe, że już nie dało się ich
pozbierać. Przykre.
Mei Hayashi zjawiła się wcześnie. Po
treningu jaki ze mną odbyła nie powinna być w stanie dojść w to miejsce,
interesujące. W samo południe, gdy słońce było w zenicie, otworzyłam
oczy świadoma tego jak bardzo zirytowałam swoją partnerkę. Nie kazałam
jej być wcześniej. Ruszyłam na południe, tak jak tego chciał lider.
Zdawałam sobie sprawę, że ta misja nie będzie przebiegała tak łatwo. Nie
z nią u boku. Biegłam wolno, jednak dla Mei moje tempo było zbyt
szybkie. Nie mogłam zwolnić. Na wykonanie zlecenia dostałyśmy dwa dni,
poza tym byłam świadoma tego, że gdy ta głupia mała Kunoichi opadnie z
sił będę mogła powrócić do swojego normalnego tempa. Badanie okolicy,
która nie była skuta lodem również nie poprawiało sytuacji. Jak mam do cholery zrobić w dwa dni?! Instynkt
powoli przejmował nade mną kontrolę, sprawiając, że skupiałam się tylko
na celu i przeszkodach stających na mojej drodze. Dzięki małym
śnieżynkom wiedziałam, że już za nami wyruszyli. Podejrzewałam, że będą
nas śledzić.
Po kilku godzinach Mei wreszcie osłabła. Przez
całą drogę słyszałam jej ciężki oddech i coraz głośniejsze kroki,
czekałam tylko aż się podda, by móc zamknąć ją w lodowej klatce.
Nareszcie. Już nic mnie nie ograniczało. Rozwinęłam pełną prędkość
jeszcze bardziej skupiając się na okolicy. Drzewa, krzewy, zieleń,
wszędzie mógł kryć się wróg. Założyłam kapelusz, nie mogłam ryzykować
zbyt szybkiego rozpoznania, przedwczesnego pojedynku. Z tego co
zrozumiałam czekać miała na nas armia shinobi, a przecież nie mogłam
osiągnąć limitu. Czemu akurat za wykorzystywanie potęgi lodu płaci się taką cenę? Cholera.
Powoli zbliżałyśmy się do małej wioski, to nie ona była celem misji,
ale mogłam w niej porzucić swoją partnerkę i udać się na mały zwiad.
Wzbiłam się w powietrze i niemal bezdźwięcznie opadłam na dach budynku.
Słońce powoli zachodziło, ludzie rozchodzili się do swoich domów bardzo
szybko. Nie podobało mi się to. Przeskoczyłam przez kilka dachów, a gdy
zobaczyłam najbliższą gospodę zeskoczyłam w alejkę i powoli, starając
się, by nie przyciągnąć uwagi ruszyłam w jej stronę. Zniszczyłam klatkę,
w której znajdowała się Mei i złapałam jej bezwładne ciało nim uderzyło
o ziemię. Otworzyłam drzwi budynku, głupi krok. Dzwonki wiszące nad
wejściem zadźwięczały ściągając uwagę trzech osób, będących w środku.
Powoli podeszłam w stronę właściciela. Czułam jego strach, pozostałej
dwójki również. Spojrzałam na dziewczynę spoczywającą na moich rękach po
czym zamknęłam oczy.
- Pokój dla jednej osoby, na jedną noc-
powiedziałam chłodno. W mojej głowie pojawił się obraz jego ruchów.
Widziałam jak sięga po kluczyk, widziałam spojrzenia dwóch mężczyzn
stojących obok niego. Jedną ręką zdjęłam z głowy kapelusz i wyciągnęłam z
kieszeni płaszcza pieniądze.
- Ludziom bardzo śpieszy się do
domów, a mamy taki malowniczy zachód słońca. Czy to nie dziwne? -
Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym jeden z nich skiną głową.
-
Wszyscy się boją. Po wioskach krążą plotki, że Morderca z Yukigakure
opuścił swój kraj, każdy obawia się ataku. Nawet my prości ludzie wiemy,
że ta osoba sieje spustoszenie w Kraju Śniegu. Cóż... Panienkom również
radziłbym już nie wychodzić po zmroku. - Właściciel podał mi klucz do
pokoju, a ja położyłam na stoliku pieniądze. Nie mogłam pozwolić wejść
mu w kontakt z moją skórą, zapewne nikt nie miał jej tak chłodnej.
- Morderca z Yukigakure... - Uśmiechnęłam się tajemniczo i z powrotem nałożyłam na głowę kapelusz.
-
Pokój znajduje się na piętrze, na prawo od schodów. Miłej nocy. -
Ruszyłam w kierunku schodów, uważając, by nie uderzyć głową Mei w
ścianę. To nie tak, że wizja tego nie była kusząca. Gdy weszłam do
pokoju musiałam zastanowić się nad kolejnym krokiem. Rzuciłam dziewczynę
na ziemię, nie zastanawiając się czy dozna jakiegoś poważniejszego
urazu. Mało prawdopodobne było to, że jej mózg może jeszcze bardziej
ucierpieć.
Właściciel gospody na pewno zaczął coś podejrzewać. To
dobra wiadomość. Nie musiałam sama szukać tych, którzy szukali mnie. On
ich ściągnie. Kwestia czasu. Czas, czas, mam go coraz mniej. Tik-tak, tik-tak. Wyskoczyłam oknem, nie mogłam się dłużej ociągać. Wyruszyłam do następnej wioski, by zobaczyć z kim będę musiała walczyć.
Było
ich dużo, dużo więcej niż przypuszczałam, jednak nie było to wielkim
zagrożeniem. Nawet w takiej ilości byli zbyt słabi, by mnie pokonać.
Wszyscy nosili sygnety, o których mówił lider. Organizacja, klan? To
pytanie nie dawało mi spokoju od dłuższego czasu. Przesyłany przez
śnieg obraz również niewiele mi na ten temat mówił. Jedyne czego byłam
pewna to to, że nie ma wśród nich osoby, której szukam.
Wróciłam dopiero rano. Mei nie było już w pokoju, zapowiadały się kłopoty. Mała, głupia kunoichi, gdzie jesteś? Westchnęłam
ciężko, rozsyłając po okolicy śnieg. Nie wiedziałam, gdzie mogła się
udać, a nie miałam czasu na szukanie. Jeden dzień. Został nam jeden
cholerny dzień na wymordowanie tylu osób i powrót. Znalazłam ją
na cmentarzu. Była z jakąś dziewczyną. Dobrze wiedziałam co chciała
zrobić. Czułam, że przenosi mnie do bram cmentarza. Idiotka. Wyciągnęłam rękę odsłaniając trupiobladą skórę. Ciało
dziewczyny stojącej obok mojej partnerki zaczął pokrywać lód.
Zacisnęłam dłoń w pięść, sprawiając, że jej ciało zostało zmiażdżone.
-
Jak mogłaś to zrobić?! - Mei przez chwilę stała w bezruchu, ale w
końcu zdecydowała się na podejście w moją stronę. Spojrzała w moje złote
oczy, stając do pojedynku, którego nie mogła wygrać. Porzuciła moje
spojrzenie i wyminęła mnie. Idź mała kunoichi, idź i żyj.
Zamknęłam oczy i w jednej chwili przeniosłam się do siedziby Akatsuki.
Wszyscy oprócz Mei już tam czekali. Jedni wyglądali normalnie, inni,
znajdujący się na misjach tak jak ja, pojawili się w formach
przypominających hologramy. Specyficzna umiejętność.
- Spóźniłaś się - warknął Pain, zajmujący w kręgu miejsce naprzeciwko mnie.
-
Małe komplikacje. Nie powiedzieli? - Spojrzałam na Hidana i Kakuzu,
którzy stali obok mnie. Więc to tak... Lider wysłuchiwał raportów z
zakończonych misji innych członków, ale ja niezbyt zwracałam na nich
uwagę. Przeniosłam wzrok na mężczyznę w pomarańczowej masce, stojącego
obok Paina, Tobiego. Nie pasował tu. Chyba wyczuł moje spojrzenie, bo
obrócił głowę w moim kierunku.
- Koniec spotkania, rozejść się. -
Na chwilę moje serce zamarło. Gdy płomień świec znajdujących się w
pomieszczeniu zamigotał dostrzegłam jego oko. Wszędzie byłam w stanie je
rozpoznać. Powróciłam do swojego normalnego ciała. Stałam przed bramą
cmentarza zastanawiając się czy to w ogóle możliwe. Oczywiście, że to
było możliwe. Witaj Obito, tyle lat się nie widzieliśmy.
[ Witamy ponownie ;) Trochę nas nie było, ale powracamy do pisania! Mamy nadzieję, że ten dość obszerny rozdział wynagrodzi, chociaż w najmniejszym stopniu, czas oczekiwania. Zapraszamy do komentowania i dziękujemy za poprzednie wypowiedzi. Do następnego ^^ ]